Chciałem sprawdzić, czy przy takiej temeraturze jestem w stanie przebiec swobodnie kawałek. Tradycyjna pętelka do Wilanowa. Wyszło razem ok. 43'.
Bieganie w takim mrozie, w śniegu, który utrudnia bieg (zapadają się stopy) jest pewnym wyzwaniem. Żeby nie przeziębić gardła oddychałem przez szalik. Mróz był suchy, siarczysty. Taki, przy którym zamarza w nosie. W sumie - przyjemna przygoda.
sobota, 19 grudnia 2009
czwartek, 17 grudnia 2009
Inauguracja
Wybrałem się na basen. Po ok. 30 minutach czekania na autobus poddałem się. Zima nie zaskoczyła chyba drogowców. Po prostu tak wygląda: spada dużo śniegu, na ulicach tworzą się maleńkie zaspy, wszyscy jeżdżą ostrożnie, tworzą się korki, autobusy są opóźnione.
Zainaugurowałem więc sezon rowerowy.
30' na 1.
Zainaugurowałem więc sezon rowerowy.
30' na 1.
środa, 16 grudnia 2009
Tym razem po śniegu
Śnieg. Cienka warstwa. Często wyślizgana. Chłód - ok. 10 st. C mniej niż w lodówce. Czyli jakieś 5 na minusie. Przyjemny bieg w stronę Wisły, z wiatrem w twarz, z powrotem w plecy. Człowiek raczej spięty - uważa, żeby się nie poślizgnąć.
Wyszło: 43'49''.
Wyszło: 43'49''.
piątek, 11 grudnia 2009
Dookoła w płatach śniegu
Gdy wychodziłem ok. 19, zaczął padać drobniutki śnieg. Na ziemi, w światłach samochodów, coś połyskiwało. Drobniutkie płatki. W ciągu 33'56'' obiegłem tradycyjną pętelkę w stronę Wilanowa i z powrotem.
środa, 9 grudnia 2009
Dziś znów basen
Mogę napisać, to samo co poprzednio. Technika, technika, technika. Do pełnego stylu daleko. Jednak... coraz bliżej. Czasem udaje mi się uchwycić nieuchwytne.
poniedziałek, 7 grudnia 2009
sobota, 5 grudnia 2009
Kabacki
W towarzystwie dwóch panów i jednej pani - J.M. pokonaliśmy tradycyjną pętlę kabacką.
Czas: 56'24''.
Na końcu mocny akcent - jakieś 500 metrów.
Czas: 56'24''.
Na końcu mocny akcent - jakieś 500 metrów.
czwartek, 3 grudnia 2009
Dzwon
Podobno mam w piersi. Tak przynajmniej twierdzi profesor M., kardiolog z Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej. Przebadałem się na stres-teście. 15 minut narastającego wysiłku na bieżni. Wszystko działa. Serce reaguje prawidłowo.
Tak podbudowany udałem się na basen, potrenować technikę.
Tak podbudowany udałem się na basen, potrenować technikę.
środa, 2 grudnia 2009
Forma nie uciekła
Muszę pracować nad formą biegową, żeby nie uciekła. Na razie - trzyma się mnie dość mocno. Wybrałem się dziś na standardową pętle, tę samą co ostatnio z resztą. Ku zaskoczeniu zrobiłem najmocniejszy dotychczasowy bieg na tym odcinku. Wyszło: 29'03''. A w ogóle przez całą drogę nie patrzyłem na zegarek. Po prostu ostatni dobry czas tutaj, natchnął mnie, by cały dystans przebiec mocno. I udało się.
W nagrodę zrobiłem pizzę.
W nagrodę zrobiłem pizzę.
Znów woda
Wczoraj wieczorem wybrałem się na basen na Polnej poszlifować technikę. Niestety - tylko dwa tory wolne i tłum ludzi. A brodzika nie ma. Skończyło się na nieco chaotycznym chlapaniu się w wodzie. Ale parę ruchów wykonałem.
niedziela, 29 listopada 2009
Dzisiaj woda
Spędziłem 2,5 godziny w brodziku do pasa na wolskim basenie Nowa Fala z Pawłem Lewickim. Sam na sam! Paweł ubrany w piankę wyglądał jak foczka. Jego sylwetka jest niesamowita. Można powiedzieć, że jest pięknie urzeźbiony. Gdy natomiast płynie - to szybuje w wodzie. Jego widok zapiera dech w piersi. Mnie przede wszystkim zapierało i brakowało tchu, bo w 2,5 godziny przerobiliśmy całego kraula metodą Total Immersion. Gdyby nie kilkadziesiąt godzin spędzonych ubiegłego lata w basenie i trening na własną rękę, pewnie by tak szybko nie poszło. Teraz pozostaje szlifować ruchy. Szlifować ruchy? To nie ma nic wspólnego z mieleniem wody nogami i rękami. Kraul TI przypomina medytację w wodzie. Tu należy się KONCENTROWAĆ na ruchach, przenosić swoją uwagę z jednego punktu na drugi. Jest totalna uważność, fokusowanie się na pojedynczych elementach, odczuwanie różnych ułożeń łokci, dłoni, głowy, nóg, tułowia, barków. Intelektualna wodna przygoda.
Wczoraj pot
W sobotę wykonywaliśmy z panią J.M. prace porządkowe w Kampinoskim PN. Głównie polegało to na zgarnianiu liści oraz wyrównywaniu piaszczystych bruzd na szlaku czerwonym prowadzącym spod szpitala w Dziekanowie Leśnym w stronę Palmir. Na cmentarz nie dotarliśmy. Po pokonaniu ok. 5,5 km w 2 godziny zawróciliśmy, żeby na tej samej drodze poprawić wcześniej wykonaną robotę - wyrównać piaszczyste góreczki i koleiny, zgarnąć resztę liści.
4 godziny, 11 kilometrów, w mojej koszulce pewnie z 5 litrów potu. Taki oto bilans.
Pani J.M. podczas pracy.
4 godziny, 11 kilometrów, w mojej koszulce pewnie z 5 litrów potu. Taki oto bilans.
Pani J.M. podczas pracy.
czwartek, 26 listopada 2009
Się biega
Wybrałem się dziś na tę samą pętlę co ostatnio.
Przebiegłem sobie dystans z narastającym tempem. Wyszło razem 32'25''.
Odnoszę wrażenie, że jeszcze nigdy nie pokonałem tego odcinka tak szybko.
Cóż. Przyjemnie, że forma została.
Przebiegłem sobie dystans z narastającym tempem. Wyszło razem 32'25''.
Odnoszę wrażenie, że jeszcze nigdy nie pokonałem tego odcinka tak szybko.
Cóż. Przyjemnie, że forma została.
środa, 25 listopada 2009
sobota, 21 listopada 2009
Lajtowo w towarzystwie
Dziś z Panią J.M. oraz Wojtkiem pokonaliśmy kabacką pętlę w czasie niezdumiewającym: 58'52''.
Sympatycznie i lajtowo.
Sympatycznie i lajtowo.
poniedziałek, 16 listopada 2009
Kawki pustoszą
Nie wiem jaka waga dziś, nie wiem jaka wczoraj. Nie ważę. Się.
Waży za to doświadczenie. Niemiłe. Na blogach i forach czytam, że kilometr 4 Biegu Niepodległości był krótszy, być może nawet o 300 metrów. To wiele by tłumaczyło.
I od razu podrywają się do lotu ptaszyska. Czy gdyby nie zwolnienie tempa na 4 km, dałbym radę trzem kwadransom?
Nie będę trzymał ptaków już dłużej w głowie. Niech lecą, fru...
Trzy kwadranse złamię - nie teraz, to później.
W niedzielę z Wojtkiem (tym od Kabat), Kabaty - 56'44''.
Wojtek na Biegu zrobił 45' i trochę.
Kawki jednak krążą nad głową.
Waży za to doświadczenie. Niemiłe. Na blogach i forach czytam, że kilometr 4 Biegu Niepodległości był krótszy, być może nawet o 300 metrów. To wiele by tłumaczyło.
I od razu podrywają się do lotu ptaszyska. Czy gdyby nie zwolnienie tempa na 4 km, dałbym radę trzem kwadransom?
Nie będę trzymał ptaków już dłużej w głowie. Niech lecą, fru...
Trzy kwadranse złamię - nie teraz, to później.
W niedzielę z Wojtkiem (tym od Kabat), Kabaty - 56'44''.
Wojtek na Biegu zrobił 45' i trochę.
Kawki jednak krążą nad głową.
czwartek, 12 listopada 2009
Trzy kwadrense podrywają się do lotu, czyli bajka o przemianie czasu w szkaradne ptaszyska zamknięte w klatce
Miało wyjść wspaniale, a wyszło jak zwykle.
Myśląc o Biegu Niepodległości na przełomie sierpnia i września zapaliłem się do złamania 45'.
Chociaż rezultat taki raczej był życzeniem, niż realnym celem.
W ubiegłym roku w Biegu Niepodległości osiągnąłem 49'45''. Wcześniej jednak, w ramach Ekidenu przed Maratonem Warszawskim, również w 2008 roku, udało mi się złamać 49', choć o ile dobrze pamiętam, jedynie o kilkanaście sekund.
W tym roku, jedynym sprawdzianem przed wymyśleniem owego życzeniowego celu, był bieg Powstania Warszawskiego 1 sierpnia. Wymęczyłem tam rezultat 53'49''. Porażka, ale... Wiedziałem ile mogę osiągnąć przy regularnym treningu (rezultat przygotowań do Ekidenu). W tym roku, w pierwszej połowie biegałem niewiele, nieregularnie.
Zamarzyło mi się.
Jednak realnie przewidywałem, że jeśli złamię 47' to już będzie wspaniale.
Zaczęły się przygotowania, które można prześledzić na zamieszczanych niżej wpisach. Gdy na którymś kabackim biegu okazało się, że 47 z sekundami jest osiągalne, a potem biegnąc za Stachem wykręciłem 46'08'', apetycik na złamanie trzech kwadransów wrócił.
Mlask.
I pozostało się tylko oblizać.
Mlask wręcz można traktować dosłownie - kałuże, deszcz i mokro w butach już na pierwszym kilometrze. Dodajmy do tego niezwykły tłum... i już mamy jakże piękne wytłumaczenie.
Sprawa jednak nie w rąbku u spódnicy, ale raczej w przygotowaniu i taktyce.
Po pierwsze - chyba na złamanie trzech kwadransów nie byłem wytrenowany.
Po drugie - bez zająca było to wręcz niemożliwe (niemożliwe było zmuszenie się do cierpienia - a trzeba by to robić przez drugą połówkę).
Po trzecie - z drugiego wynika pierwsze.
Czwarta sprawa to taktyka. Taktyka demotywacji, którą niechcący zastosowałem. Otóż było tak. W tym tłumie, skacząc nad kałużami, mijając innych zawodników zorientowałem się na 4 km, że mam na zegarku 16 minut. Oczom nie wierzyłem. Liczyłem w zamulonej biegiem głowie, że powinno być 18. (chciałem całość przebiec równo po 4'30''). Gdy jednak z długich wyliczeń wyszło, że idę o 2 minuty za szybko, natychmiast zwolniłem. Do półmetka został kilometr. Powinienem być tam o czasie 22'30''. Wyliczyłem wcześniej, korzystając z map googla, a nie jadąc po trasie na rowerze, że połówka będzie na wylocie z Anielewicza w Andersa. Tam byłem 22'38''. Jednak już wcześniej zorientowałem się, że moje wyliczenia kilometrów, trochę są za oszczędne. W rzeczywistości piątka wypadła przed Placem Bankowym, a mi wypadło, że jestem tam o kilkadziesiąt sekund później niż powinienem. Na jednym kilometrze straciłem ponad dwie minuty!
Trochę mnie to zaskoczyło. Rachunki, w zajętym optymalizacją ruchów podczas biegu umyśle, przebiegały niezbyt sprawnie. Stwierdziłem jednak, że nie będę się przejmować stratą, bo jest jeszcze niewielka i ją odrobię na ostatnich 2,5 km. Postanowiłem zachować tempo i odpocząć, do kolejnego check-pointu, na 7,5, który ustawiłem sobie przy Żurawiej. Jasne jednak było, że przy Żurawiej żadnego 7,5 nie ma, bo jest gdzieś dalej, a potwierdziła to żółta tablica z wymalowaną 7 prawie tuż przy rondzie Daszyńskiego. Mój przemęczony umysł popadł w lekki popłoch. Gdzieś tu chyba właśnie uświadomiłem sobie, że trzy kwadranse oddalaja się ode mnie jak spłoszone trzy czarne kawki.
Z szybkiego przeliczenia na 7 i 8 km wychodziło, że idę równo, ale mam już półtorej minuty straty, do planowanej czterdziestkipiątki.
Tam właśnie, na Koszykowej, dotarło do mnie, że po zawodach. Trzy kawki odleciały gdzieś między kinem Muranów a teatrem Polonia.
Usilnie próbowałem podkręcić tempo, żeby chociaż zejść poniżej 46'. Jednak to był limes moich możliwości, na dodatek demiotywujące czarnoskrzydłe myśli krążyły po mojej głowie. Już wiedziałem, gdzie uciekły ptaszyska. Po prostu schowały się w mojej głowie.
Wrzuciłem bieg zawałowy i ciągnąłem mijając, i będąc mijanym.
Na mecie okazało się, że z półtoraminutowej straty w zasadzie nie ugryzłem nic. Za to ptaki nadgryzły mnie wcale nie czule.
Morał z tej bajki jest taki, że nie należy tworzyć sobie wirtualnych światów, tylko patrzeć jak jest. Gdybym nastawił się na pierwotne 47', to cieszyłbym się złamaniem bariery o całe 31''. A tak, mam półtorej minuty czarnych skrzydeł w głowie.
Myśląc o Biegu Niepodległości na przełomie sierpnia i września zapaliłem się do złamania 45'.
Chociaż rezultat taki raczej był życzeniem, niż realnym celem.
W ubiegłym roku w Biegu Niepodległości osiągnąłem 49'45''. Wcześniej jednak, w ramach Ekidenu przed Maratonem Warszawskim, również w 2008 roku, udało mi się złamać 49', choć o ile dobrze pamiętam, jedynie o kilkanaście sekund.
W tym roku, jedynym sprawdzianem przed wymyśleniem owego życzeniowego celu, był bieg Powstania Warszawskiego 1 sierpnia. Wymęczyłem tam rezultat 53'49''. Porażka, ale... Wiedziałem ile mogę osiągnąć przy regularnym treningu (rezultat przygotowań do Ekidenu). W tym roku, w pierwszej połowie biegałem niewiele, nieregularnie.
Zamarzyło mi się.
Jednak realnie przewidywałem, że jeśli złamię 47' to już będzie wspaniale.
Zaczęły się przygotowania, które można prześledzić na zamieszczanych niżej wpisach. Gdy na którymś kabackim biegu okazało się, że 47 z sekundami jest osiągalne, a potem biegnąc za Stachem wykręciłem 46'08'', apetycik na złamanie trzech kwadransów wrócił.
Mlask.
I pozostało się tylko oblizać.
Mlask wręcz można traktować dosłownie - kałuże, deszcz i mokro w butach już na pierwszym kilometrze. Dodajmy do tego niezwykły tłum... i już mamy jakże piękne wytłumaczenie.
Sprawa jednak nie w rąbku u spódnicy, ale raczej w przygotowaniu i taktyce.
Po pierwsze - chyba na złamanie trzech kwadransów nie byłem wytrenowany.
Po drugie - bez zająca było to wręcz niemożliwe (niemożliwe było zmuszenie się do cierpienia - a trzeba by to robić przez drugą połówkę).
Po trzecie - z drugiego wynika pierwsze.
Czwarta sprawa to taktyka. Taktyka demotywacji, którą niechcący zastosowałem. Otóż było tak. W tym tłumie, skacząc nad kałużami, mijając innych zawodników zorientowałem się na 4 km, że mam na zegarku 16 minut. Oczom nie wierzyłem. Liczyłem w zamulonej biegiem głowie, że powinno być 18. (chciałem całość przebiec równo po 4'30''). Gdy jednak z długich wyliczeń wyszło, że idę o 2 minuty za szybko, natychmiast zwolniłem. Do półmetka został kilometr. Powinienem być tam o czasie 22'30''. Wyliczyłem wcześniej, korzystając z map googla, a nie jadąc po trasie na rowerze, że połówka będzie na wylocie z Anielewicza w Andersa. Tam byłem 22'38''. Jednak już wcześniej zorientowałem się, że moje wyliczenia kilometrów, trochę są za oszczędne. W rzeczywistości piątka wypadła przed Placem Bankowym, a mi wypadło, że jestem tam o kilkadziesiąt sekund później niż powinienem. Na jednym kilometrze straciłem ponad dwie minuty!
Trochę mnie to zaskoczyło. Rachunki, w zajętym optymalizacją ruchów podczas biegu umyśle, przebiegały niezbyt sprawnie. Stwierdziłem jednak, że nie będę się przejmować stratą, bo jest jeszcze niewielka i ją odrobię na ostatnich 2,5 km. Postanowiłem zachować tempo i odpocząć, do kolejnego check-pointu, na 7,5, który ustawiłem sobie przy Żurawiej. Jasne jednak było, że przy Żurawiej żadnego 7,5 nie ma, bo jest gdzieś dalej, a potwierdziła to żółta tablica z wymalowaną 7 prawie tuż przy rondzie Daszyńskiego. Mój przemęczony umysł popadł w lekki popłoch. Gdzieś tu chyba właśnie uświadomiłem sobie, że trzy kwadranse oddalaja się ode mnie jak spłoszone trzy czarne kawki.
Z szybkiego przeliczenia na 7 i 8 km wychodziło, że idę równo, ale mam już półtorej minuty straty, do planowanej czterdziestkipiątki.
Tam właśnie, na Koszykowej, dotarło do mnie, że po zawodach. Trzy kawki odleciały gdzieś między kinem Muranów a teatrem Polonia.
Usilnie próbowałem podkręcić tempo, żeby chociaż zejść poniżej 46'. Jednak to był limes moich możliwości, na dodatek demiotywujące czarnoskrzydłe myśli krążyły po mojej głowie. Już wiedziałem, gdzie uciekły ptaszyska. Po prostu schowały się w mojej głowie.
Wrzuciłem bieg zawałowy i ciągnąłem mijając, i będąc mijanym.
Na mecie okazało się, że z półtoraminutowej straty w zasadzie nie ugryzłem nic. Za to ptaki nadgryzły mnie wcale nie czule.
Morał z tej bajki jest taki, że nie należy tworzyć sobie wirtualnych światów, tylko patrzeć jak jest. Gdybym nastawił się na pierwotne 47', to cieszyłbym się złamaniem bariery o całe 31''. A tak, mam półtorej minuty czarnych skrzydeł w głowie.
poniedziałek, 9 listopada 2009
Naprawdę ostatni
Dziś ostatni bieg przed środą.
Leciutkie 28' z maleńkim akcencikiem dla poprawy wybicia.
Niedawno pani J.M. pomalowała pewien kaloryfer farbą olejną i od dwóch dni nurzam się w chmurze, którą pamiętam z dzieciństwa jako "butaprenowy odlot". Jestem troszkę skołowany, na ciągłym haju. Ciekawe, jak to się przełoży na bieg.
Leciutkie 28' z maleńkim akcencikiem dla poprawy wybicia.
Niedawno pani J.M. pomalowała pewien kaloryfer farbą olejną i od dwóch dni nurzam się w chmurze, którą pamiętam z dzieciństwa jako "butaprenowy odlot". Jestem troszkę skołowany, na ciągłym haju. Ciekawe, jak to się przełoży na bieg.
piątek, 6 listopada 2009
Ostatni
Dziś ostatni bieg przed Biegiem Niepodległości.
Z kumplem z Kabat pojechaliśmy na Agrykolę, by pokatować podbiegi. Miał byc ostatni szlif. Mocno, intensywnie. Jednak po poprzednim bieganiu 6 km gardło nieco wysiadło. W obawie, by nie nabawić się przeziębienia, chciałem się trochę przyoszczędzić. Ale i tak chyba wyszło lepiej niż poprzednio - biorąc pod uwagę średnią.
Tak więc waga po biegu: 97,9
Czas biegu: 48'23''
Kolejne podbiegi: 2'14'', 2'16'', 2'15'', 2'13'', 2'07''.
Może jeszcze w poniedziałek zrobię lekkie 3 km. I to już będzie całość dzieła.
Z kumplem z Kabat pojechaliśmy na Agrykolę, by pokatować podbiegi. Miał byc ostatni szlif. Mocno, intensywnie. Jednak po poprzednim bieganiu 6 km gardło nieco wysiadło. W obawie, by nie nabawić się przeziębienia, chciałem się trochę przyoszczędzić. Ale i tak chyba wyszło lepiej niż poprzednio - biorąc pod uwagę średnią.
Tak więc waga po biegu: 97,9
Czas biegu: 48'23''
Kolejne podbiegi: 2'14'', 2'16'', 2'15'', 2'13'', 2'07''.
Może jeszcze w poniedziałek zrobię lekkie 3 km. I to już będzie całość dzieła.
wtorek, 3 listopada 2009
Są powody
Bieg Niepodległości zbliża się wielkimi krokami, a ja postanowiłem wykręcić na nim swoją życiówkę na 10 km. Prace nad tym trwają w sumie chyba od kilku miesięcy. Ostatnie kilka tygodni to znaczny wzrost intensywności, a także objętości. Teraz objętość ograniczam. Intensywność wzrasta do docelowej, a czasem ją przekracza. Wydaje mi się, że moje założenia self-trenerskie sprawdzają się. I to, oprócz biegu, daje mi dodatkową satysfakcję.
Dziś g. 6.15 spotkałem się z kumplem od Kabat pod domem i pobiegliśmy w stronę Trasy Siekierkowskiej. Jakiś czas temu z panią J.M. wyznaczyliśmy tam 3 km trasę z oznaczeniami co 500 metrów. W te i na zad wychodzi łącznie 6 km. Dobiega się w zasadzie do wiślanego wału. Spod domu dobiegu do trasy jest ok. 1,7 km
Dziś postanowiłem na 6 km utrzymać tempo po 4'30''.
Dobieg: 10'53''
Pierwsza trójka: 13'33''
Druga trójka (bez zatrzymania): 13'06''
Powrót: 10'59''
Waga po biegu: 98,4
Łącznie wyszło: 48'31''
W tym 6K: 26'39''
Są powody do mruczenia.
Dziś g. 6.15 spotkałem się z kumplem od Kabat pod domem i pobiegliśmy w stronę Trasy Siekierkowskiej. Jakiś czas temu z panią J.M. wyznaczyliśmy tam 3 km trasę z oznaczeniami co 500 metrów. W te i na zad wychodzi łącznie 6 km. Dobiega się w zasadzie do wiślanego wału. Spod domu dobiegu do trasy jest ok. 1,7 km
Dziś postanowiłem na 6 km utrzymać tempo po 4'30''.
Dobieg: 10'53''
Pierwsza trójka: 13'33''
Druga trójka (bez zatrzymania): 13'06''
Powrót: 10'59''
Waga po biegu: 98,4
Łącznie wyszło: 48'31''
W tym 6K: 26'39''
Są powody do mruczenia.
sobota, 31 października 2009
Z podbiegu na podbieg
Coraz lepiej.
Dziś w trzyosobowej ekipie pokonywaliśmy Agrykolę. Towarzystwo pani J.M. oraz kumpla (tego od Kabat) było wspaniałe w mroźnym, skrzącym się od słońca powietrzu.
Łączny czas biegania: 38'05''
Pięć podbiegów: 2'04'', 2'18'', 2'18'', 2'18'', 2'04''.
Cóż za symetria!
Jak widać podbiegi w coraz lepszym tempie są wykonywane, a na dodatek chyba na coraz mniejszych obrotach. Oczywiście na szczycie jest zadyszka spora, ale jednak jakoś lżej się wbiega i łatwiej uspokaja oddech.
Do tego 10 km roweru (dojazd i powrót).
Waga (tylko ta nie chce współpracować): 98,4.
Dziś w trzyosobowej ekipie pokonywaliśmy Agrykolę. Towarzystwo pani J.M. oraz kumpla (tego od Kabat) było wspaniałe w mroźnym, skrzącym się od słońca powietrzu.
Łączny czas biegania: 38'05''
Pięć podbiegów: 2'04'', 2'18'', 2'18'', 2'18'', 2'04''.
Cóż za symetria!
Jak widać podbiegi w coraz lepszym tempie są wykonywane, a na dodatek chyba na coraz mniejszych obrotach. Oczywiście na szczycie jest zadyszka spora, ale jednak jakoś lżej się wbiega i łatwiej uspokaja oddech.
Do tego 10 km roweru (dojazd i powrót).
Waga (tylko ta nie chce współpracować): 98,4.
czwartek, 29 października 2009
Lekka dycha
Czwartkowe biegi z kumplem na Kabatach stały się tradycją. Dziś spokojnie. Praktycznie równo 57'.
Waga po biegu: 97,4.
Waga po biegu: 97,4.
wtorek, 27 października 2009
Tempo na trzy
Dziś zrobiłem długie tempowe biegi. Dwa razy po trzy kilometry.
Wyglądało to tak.
Dobieg (ok. 1,7 km): 11'13''
3 km: 13'24''
10 minut przerwy chodzonej.
3 km: 13'22''
Powrót: 11'08''
Razem wyszło biegu: 49'28''
Zależało mi, by na trzech kilometrach utrzymać tempo po 4'30'' i się udało jak widać. Nawet z zapasem. Szlak wzdłuż Trasy Siekierkowskiej jest chyba bardziej "pod górę" właśnie w tę drugą stronę, czyli z powrotem. Istotne, że założenie wykonane.
Wyglądało to tak.
Dobieg (ok. 1,7 km): 11'13''
3 km: 13'24''
10 minut przerwy chodzonej.
3 km: 13'22''
Powrót: 11'08''
Razem wyszło biegu: 49'28''
Zależało mi, by na trzech kilometrach utrzymać tempo po 4'30'' i się udało jak widać. Nawet z zapasem. Szlak wzdłuż Trasy Siekierkowskiej jest chyba bardziej "pod górę" właśnie w tę drugą stronę, czyli z powrotem. Istotne, że założenie wykonane.
niedziela, 25 października 2009
Podbiegowy progres
Waga: ?
Wolałem się nie ważyć. Wczoraj z panią J.M. byliśmy na weselu.
Dziś zrobiliśmy podbiegi na Agrykoli.
Łączny czas: 40'35''.
Pięć podbiegów: 2'14'', 2'16'', 2'20'', 2'17'', 2'09''.
Niezwykłe, że jakiś czas temu biegłem te podbiegi o wiele mocniej (jeśli chodzi o odczucia), a czasy były wolniejsze. Dziś było biegane tak na 85-95 proc. Jest progres.
Do tego 53' roweru (17 km) ze średnią ok. 16 km/godz.
Może kiedyś zejdę poniżej dwóch minut na podbieg?
Wolałem się nie ważyć. Wczoraj z panią J.M. byliśmy na weselu.
Dziś zrobiliśmy podbiegi na Agrykoli.
Łączny czas: 40'35''.
Pięć podbiegów: 2'14'', 2'16'', 2'20'', 2'17'', 2'09''.
Niezwykłe, że jakiś czas temu biegłem te podbiegi o wiele mocniej (jeśli chodzi o odczucia), a czasy były wolniejsze. Dziś było biegane tak na 85-95 proc. Jest progres.
Do tego 53' roweru (17 km) ze średnią ok. 16 km/godz.
Może kiedyś zejdę poniżej dwóch minut na podbieg?
piątek, 23 października 2009
sobota, 17 października 2009
Bardzo mocno na Kabatach
Waga: 98,2
Dziś zaplanowałem mocny trening. W ramach tego zamierzenia wystartowałem w Grand Prix Warszawy na kabackiej pętli.
Efekt?
Przeszedł najśmielsze oczekiwania.
10K (niecałe - bez ok. 120 metrów): 46'08''
Nowa życiówka! (Pierwsze 6 km: 27'06'', kolejne 4 km: 19'02'').
Dzięki pewnemu koledze, który holował mnie od startu do mety. Wielkie dzięki Stachu.
A jeszcze niedawno wykręciłem tu 47'10''.
Pięknie.
Dziś zaplanowałem mocny trening. W ramach tego zamierzenia wystartowałem w Grand Prix Warszawy na kabackiej pętli.
Efekt?
Przeszedł najśmielsze oczekiwania.
10K (niecałe - bez ok. 120 metrów): 46'08''
Nowa życiówka! (Pierwsze 6 km: 27'06'', kolejne 4 km: 19'02'').
Dzięki pewnemu koledze, który holował mnie od startu do mety. Wielkie dzięki Stachu.
A jeszcze niedawno wykręciłem tu 47'10''.
Pięknie.
czwartek, 15 października 2009
Pięćdziesiąt spokojnych
Minut. Przebiegłem z samego rana z kolegą. Zamiast na Kabaty, udaliśmy się na asfaltową ścieżkę do Powsina, żeby nie utonąć w błocie. Spokojny, przyjemny bieg pełen pogawędek.
Czas: 50'
Waga: 98,2
Czas: 50'
Waga: 98,2
środa, 14 października 2009
Fartlek
Dziś waga: 97,7
Wczoraj z panią JM wykonaliśmy fartlek biegowy.
Łącznie wyszło: 44'31''. W tym pięć spontanicznych przyspieszeń (kolejno: 36'', 1'11'', 45'', 40'', 32''). Przedostatnie, czwarte przyspieszenie w drugiej połowie pobiegłem sprintem na maksa. Po biegu do prawdy byłem zmęczony.
Wczoraj z panią JM wykonaliśmy fartlek biegowy.
Łącznie wyszło: 44'31''. W tym pięć spontanicznych przyspieszeń (kolejno: 36'', 1'11'', 45'', 40'', 32''). Przedostatnie, czwarte przyspieszenie w drugiej połowie pobiegłem sprintem na maksa. Po biegu do prawdy byłem zmęczony.
niedziela, 11 października 2009
Waga w ruch
Rano waga: 96,9
Nowy rekord!
Wieczorem przebieżka z panią J.M.: 62'
Swobodnie, w relaksowym tempie.
Za niecały tydzień, w sobotę, planuję start na Kabatach. Ostatnie przetarcie - mocne i długie - przed Biegiem Niepodległości.
Nowy rekord!
Wieczorem przebieżka z panią J.M.: 62'
Swobodnie, w relaksowym tempie.
Za niecały tydzień, w sobotę, planuję start na Kabatach. Ostatnie przetarcie - mocne i długie - przed Biegiem Niepodległości.
sobota, 10 października 2009
Technika na podbiegach
Waga: 97,1
Bieganie: 51'59''. W tym podbieg Belwederską oraz pięć podbiegów na Agrykoli (kolejno: 2'34'', 2'35'', 2'33'', 2'31'', 2'32''). Nieco wolniej niż poprzednie powtórzenia w tym miejscu, jednak tym razem starałem się skoncentrować na długim wybiciu. Szczytowania może nie na luzie, ale swobodnie, nie w trupa.
Bieganie: 51'59''. W tym podbieg Belwederską oraz pięć podbiegów na Agrykoli (kolejno: 2'34'', 2'35'', 2'33'', 2'31'', 2'32''). Nieco wolniej niż poprzednie powtórzenia w tym miejscu, jednak tym razem starałem się skoncentrować na długim wybiciu. Szczytowania może nie na luzie, ale swobodnie, nie w trupa.
piątek, 9 października 2009
Dobrze jest
Dziś: 98,8
Wczoraj: 98
Wczoraj również z kolegą zrobiliśmy sprawdzian na kabackiej pętli.
Wyszło: 47'10''.
Nieoficjalna życiówka na 10 km! Dotychczas najszybciej na dychę poleciałem 48 z sekundami. Pętla w lesie nie ma pełnych 10 km, ale nawet jeśli brakuje 100 metrów - 48' i tak bym złamał. Co jest istotne - to był sprawdzian obecnego stanu. Wygląda na to, że w Biegu Niepodległości osiągnę cel - złamię 47'. Chociaż nie ma co chwalić dnia, przed zachodem...
Wczoraj: 98
Wczoraj również z kolegą zrobiliśmy sprawdzian na kabackiej pętli.
Wyszło: 47'10''.
Nieoficjalna życiówka na 10 km! Dotychczas najszybciej na dychę poleciałem 48 z sekundami. Pętla w lesie nie ma pełnych 10 km, ale nawet jeśli brakuje 100 metrów - 48' i tak bym złamał. Co jest istotne - to był sprawdzian obecnego stanu. Wygląda na to, że w Biegu Niepodległości osiągnę cel - złamię 47'. Chociaż nie ma co chwalić dnia, przed zachodem...
środa, 7 października 2009
Dalej, dalej
Dziś waga: 99,3
W sobotę z panią JM byliśmy w Tatrach. W 8 godz. wykonaliśmy trasę: Grześ, Rakoń, Wołowiec, Jarząbczy, Kończysta, Trzydniowiański.
W niedzielę zrobiłem sobie fartlek biegowy. Wyszło 41' z czterema akcentami po 30-40 sekund.
W czwartek sprawdzian w lesie z kolesiem na 10-kilometrowej pętli.
Celuję w nowy, najlepszy w życiu czas na 10 km podczas Biegu Niepodległości.
W sobotę z panią JM byliśmy w Tatrach. W 8 godz. wykonaliśmy trasę: Grześ, Rakoń, Wołowiec, Jarząbczy, Kończysta, Trzydniowiański.
W niedzielę zrobiłem sobie fartlek biegowy. Wyszło 41' z czterema akcentami po 30-40 sekund.
W czwartek sprawdzian w lesie z kolesiem na 10-kilometrowej pętli.
Celuję w nowy, najlepszy w życiu czas na 10 km podczas Biegu Niepodległości.
środa, 30 września 2009
Po lesie z kolesiem
6.45 wymarsz na Kabaty.
Pętelka w czasie 56'. Lekko. Po chorobie.
Waga po biegu: 98,6.
Wtorek był wolny.
Pętelka w czasie 56'. Lekko. Po chorobie.
Waga po biegu: 98,6.
Wtorek był wolny.
poniedziałek, 28 września 2009
Tydzień z głowy, miesiąc w plecy
Dziś waga: 99,3.
Przez ostatni tydzień trwała żenująca choroba.
Wszystko zaczęło się w ubiegłą sobotę. Pojechaliśmy z Panią JM w Tatry Zachodnie. Na trasie z Grzesia w stronę Jarząbczego Wierchu zdążyłem przespać pół godziny, a potem osiągnąć himalajski krok na podejściu pod wspomniany wierch - dwa kroki, dziesięć oddechów. Brak mocy kładłem na karb przetrenowania tempówkami. Być może i to właśnie było jedną z przyczyn, ale następnego dnia dopadła mnie gorączka.
Tydzień kurowania się w domu. Leżenie w łóżku, zero ruchu.
Wczoraj, w niedzielę, tydzień po weekendzie w Tatrach, asystowałem Pani JM na trasie maratonu.
Przejechałem na rowerze wolnym tempem 51,8 km. Nie czułem już zmęczenia chorobowego. Więc chyba mogę wrócić do regularnych ruchów.
Dziś się przebiegłem. Nieco przycisnąłem. Na trasie do Wilanowa, na której swego czasu sprawdzałem swoją moc na 2 km - o czym tutaj.
Dziś wykręciłem: 27'19''.
Dobrze. Lepiej o 2 minuty niż wtedy.
Biorąc fakt, że po chorobie, te niecałe 5 km (pewnie bez ok. 100 metrów) jest całkiem przyzwoite.
Niestety patrząc na wyniki z wagi - miesiąc dla tej sprawy został stracony.
Przez ostatni tydzień trwała żenująca choroba.
Wszystko zaczęło się w ubiegłą sobotę. Pojechaliśmy z Panią JM w Tatry Zachodnie. Na trasie z Grzesia w stronę Jarząbczego Wierchu zdążyłem przespać pół godziny, a potem osiągnąć himalajski krok na podejściu pod wspomniany wierch - dwa kroki, dziesięć oddechów. Brak mocy kładłem na karb przetrenowania tempówkami. Być może i to właśnie było jedną z przyczyn, ale następnego dnia dopadła mnie gorączka.
Tydzień kurowania się w domu. Leżenie w łóżku, zero ruchu.
Wczoraj, w niedzielę, tydzień po weekendzie w Tatrach, asystowałem Pani JM na trasie maratonu.
Przejechałem na rowerze wolnym tempem 51,8 km. Nie czułem już zmęczenia chorobowego. Więc chyba mogę wrócić do regularnych ruchów.
Dziś się przebiegłem. Nieco przycisnąłem. Na trasie do Wilanowa, na której swego czasu sprawdzałem swoją moc na 2 km - o czym tutaj.
Dziś wykręciłem: 27'19''.
Dobrze. Lepiej o 2 minuty niż wtedy.
Biorąc fakt, że po chorobie, te niecałe 5 km (pewnie bez ok. 100 metrów) jest całkiem przyzwoite.
Niestety patrząc na wyniki z wagi - miesiąc dla tej sprawy został stracony.
czwartek, 17 września 2009
Dzień przerwy i tempówki
W środę była przerwa w działaniach.
W czwartek waga: 99,0
Ponownie Las Kabacki z kumplem na biegowo.
Tym razem robiliśmy tempówki - 3'/6' odpoczynku. Wyszło pięć takich setów.
Cały bieg: 54'42''.
Chyba trochę przesadziłem z tymi tempówkami, bo cały dzień czuję się słabo.
W czwartek waga: 99,0
Ponownie Las Kabacki z kumplem na biegowo.
Tym razem robiliśmy tempówki - 3'/6' odpoczynku. Wyszło pięć takich setów.
Cały bieg: 54'42''.
Chyba trochę przesadziłem z tymi tempówkami, bo cały dzień czuję się słabo.
wtorek, 15 września 2009
W lesie
Pętla w Lesie Kabackim z kumplem z samego rana. Nieco ponad 10 km. Czas: 56'47''.
Bieg z samego rana, więc ważenie po. Wskazało: 99,5. Ależ wahania. Połowa miesiąca, a ja w statystyce wagowej jestem w lesie.
Bieg z samego rana, więc ważenie po. Wskazało: 99,5. Ależ wahania. Połowa miesiąca, a ja w statystyce wagowej jestem w lesie.
niedziela, 13 września 2009
Bieg, jakże lekko
Waga: 99,1 (ależ się uparła)
Dziś bieg: 31'11''.
Niesamowite, jak lekko się biegło. Sądziłem, że po wczorajszych podbiegach będzie opór, a tu nie. Głowa sobie krążyła wokół różnych myśli, a reszta robiła swoje - noga za nogą.
Dziś bieg: 31'11''.
Niesamowite, jak lekko się biegło. Sądziłem, że po wczorajszych podbiegach będzie opór, a tu nie. Głowa sobie krążyła wokół różnych myśli, a reszta robiła swoje - noga za nogą.
Podbiegi
W sobotę
Waga: 98,2
Podbiegi na Agrykoli z panią JM.
Kolejno: 2'23'', 2'26'', 2'22'', 2'26'', 2'15''.
Razem wyszło 31'57'' biegu.
Dojazd na rowerze: 33'41'' (9,75 km, V.śr. 17,36)
Waga: 98,2
Podbiegi na Agrykoli z panią JM.
Kolejno: 2'23'', 2'26'', 2'22'', 2'26'', 2'15''.
Razem wyszło 31'57'' biegu.
Dojazd na rowerze: 33'41'' (9,75 km, V.śr. 17,36)
piątek, 11 września 2009
środa, 9 września 2009
Ruchy w pionie i w poziomie
Waga: 98,5
Dwie godziny wspinania na ścianie.
Pół godziny pływania w basenie.
Dwie godziny wspinania na ścianie.
Pół godziny pływania w basenie.
wtorek, 8 września 2009
Z kumplem przez las
Waga (wciąż się ze mnie naśmiewa): 99,5
Wieczorem przelot przez Las Kabacki na pętli ok 10 km. Czas 56' 38''. Po ciemku, że chodź oko wykol. O mało nie było czołówki z nieoświetlonym rowerzystą. Za to przyjemnie, bo z kumplem, więc biegliśmy między słowami.
Wieczorem przelot przez Las Kabacki na pętli ok 10 km. Czas 56' 38''. Po ciemku, że chodź oko wykol. O mało nie było czołówki z nieoświetlonym rowerzystą. Za to przyjemnie, bo z kumplem, więc biegliśmy między słowami.
Jest moc! i prztyczek w nos
W poniedziałek waga: 99,6
Obraziła się na mnie za wątek o rozbuchanym piecu i wskazuje wedle swojego widzimisię.
Trudno. Jeszcze jej pokażę!
Wieczorem postanowiłem się sprawdzić w szybkim biegu.
Najpierw ok. 2,4 km rozgrzewki
Potem 2 km szybko. Po nierównym chodniku, po ciemku, z bólem brzucha od tlących się kolek (obiad za późno). Spodziewałem się nie więcej niż 9,5 minuty. Wyszło 8' 44''
Wspaniale! Była moc w nogach. Była psycha. Jednak trochę brakowało tchu (przez obiad?)
Razem wyszło 29' 35''.
Obraziła się na mnie za wątek o rozbuchanym piecu i wskazuje wedle swojego widzimisię.
Trudno. Jeszcze jej pokażę!
Wieczorem postanowiłem się sprawdzić w szybkim biegu.
Najpierw ok. 2,4 km rozgrzewki
Potem 2 km szybko. Po nierównym chodniku, po ciemku, z bólem brzucha od tlących się kolek (obiad za późno). Spodziewałem się nie więcej niż 9,5 minuty. Wyszło 8' 44''
Wspaniale! Była moc w nogach. Była psycha. Jednak trochę brakowało tchu (przez obiad?)
Razem wyszło 29' 35''.
niedziela, 6 września 2009
Efekty
Są mizerne, gdy człowiek sobie pofolguje. Po godz. 19 jeść nie należy.
Waga: 99,5
Dwie godziny wspinania na ścianie.
Waga: 99,5
Dwie godziny wspinania na ścianie.
sobota, 5 września 2009
Pozdjazdy i rozpalony piec
Waga: 97,8
Wow!
Dziś 55' roweru, w tym 5 podjazdów pod Agrykolę w tempie 16-17 km/godz.
Piec spalania tłuszczowego w organizmie rozpalony do czerwoności. W ubiegły piątek ważyłem jeszcze 101,2 kg. Dziś 3,3 kg mniej. Jak to jest, że człowiek zrzuca tak szybko? Przecież przez cały sierpień waga w zasadzie stała w miejscu? Liczne doświadczenia z dietami dają pole do snucia przypuszczeń. Z resztą mechanizm ten zauważyłem już wcześniej.
Organizm na początku broni się - na początku, czyli w momencie, gdy zaczynamy jeść mniej lub zażywamy większej dawki ruchu. Oba te elementy (dieta, ruch) powodują większy wydatek energetyczny. Jednak organizm broni się w ten sposób, że dostawy energii (to co zjemy) przekuwa na zapasy. Tak przynajmniej dzieje się w początkowym okresie.
Potem, gdy zwiększony wydatek energii się utrzymuje, organizm już nie jest w stanie energii magazynować, bo brakuje jej na podstawowe funkcje. To ile potrzebujemy kilokalorii do życia (przemiany metaboliczne, termoregulacja, praca umysłowa) określa wskaźnik Podstawowej Przemiany Materii (ang. Basal Metabolic Rate, czyli BMR).
W sieci łatwo znaleźć takie kalkulatory: choćby tu lub tu. Po przetestowaniu widać, że przy tych samych danych wyniki różnią się. To oczywiście kwestia algorytmu, ale różnice nie są bardzo duże i wynik może dać pogląd, na to, ile kilokalorii potrzeba, żeby utrzymać organizm w pionie.
Tak więc waga zaczyna spadać raptownie. Zdarza mi się to nie pierwszy raz podczas chudnięcia. Tę duża dynamikę spadku moja prywatna teoryjka tłumaczy tak, że organizm magazynując energię w pierwszej fazie wysiłku, powoduje, że cyferki na wadze nie zmieniają się za bardzo, za to piec metaboliczny w organizmie rozpalany jest coraz bardziej, dzięki wysiłkowi. Pisząc piec metaboliczny (moje własne określenie, nie jestem fizjologiem i nawet do końca nie rozumiem, o czym piszę :) mam na myśli mechanizmy spalania tłuszczu. Właśnie tłuszcz, jako podstawowe źródło energii, jest wykorzystywany przy mało intensywnym wysiłku (aerobowym). Z jednej strony więc organizm magazynuje energię, z drugiej inny mechanizm wykorzystuje tę energię na procesy związane z wysiłkiem.
Dzięki utrzymującemu się przez kolejne tygodnie wysiłkowi mechanizm spalania przyspiesza (piec rozpala się coraz bardziej). Jednak dopóki w magazynach jest "towar", waga stoi w miejscu. Gdy organizm energię na wysiłek zacznie czerpać z magazynów, waga zaczyna spadać szybko. Dodatkowym dopalaczem jest i to, że nic już magazynowane nie jest. I tak więc piec metaboliczny spala w końcu wyłącznie to, co mu dostarczymy (zjemy) i to coraz szybciej w miarę usprawniania mechanizmu (rozpalania coraz większego w piecu), a do magazynów nie trafia już nic. Waga spada coraz szybciej.
W końcu jednak, wydaje mi się i takie doświadczenia miałem wcześniej, organizm osiągnie pewne plateau. To ile zjadam wystarczy, by pokryć zapotrzebowanie przy zwiększonym wysiłku. Organizm przystosuje się do nowych warunków. Czy tak się stanie? Zobaczę za miesiąc, dwa, lub może już za tydzień. Wtedy trzeba będzie poszukać nowych bodźców.
Swoją drogą niesamowite jest to, że organizm przy trwającym kilka tygodni regularnym ćwiczeniu sam podpowiada ile potrzebuje zjeść i co to ma być. Ale o tym może przy innej okazji.
Wow!
Dziś 55' roweru, w tym 5 podjazdów pod Agrykolę w tempie 16-17 km/godz.
Piec spalania tłuszczowego w organizmie rozpalony do czerwoności. W ubiegły piątek ważyłem jeszcze 101,2 kg. Dziś 3,3 kg mniej. Jak to jest, że człowiek zrzuca tak szybko? Przecież przez cały sierpień waga w zasadzie stała w miejscu? Liczne doświadczenia z dietami dają pole do snucia przypuszczeń. Z resztą mechanizm ten zauważyłem już wcześniej.
Organizm na początku broni się - na początku, czyli w momencie, gdy zaczynamy jeść mniej lub zażywamy większej dawki ruchu. Oba te elementy (dieta, ruch) powodują większy wydatek energetyczny. Jednak organizm broni się w ten sposób, że dostawy energii (to co zjemy) przekuwa na zapasy. Tak przynajmniej dzieje się w początkowym okresie.
Potem, gdy zwiększony wydatek energii się utrzymuje, organizm już nie jest w stanie energii magazynować, bo brakuje jej na podstawowe funkcje. To ile potrzebujemy kilokalorii do życia (przemiany metaboliczne, termoregulacja, praca umysłowa) określa wskaźnik Podstawowej Przemiany Materii (ang. Basal Metabolic Rate, czyli BMR).
W sieci łatwo znaleźć takie kalkulatory: choćby tu lub tu. Po przetestowaniu widać, że przy tych samych danych wyniki różnią się. To oczywiście kwestia algorytmu, ale różnice nie są bardzo duże i wynik może dać pogląd, na to, ile kilokalorii potrzeba, żeby utrzymać organizm w pionie.
Tak więc waga zaczyna spadać raptownie. Zdarza mi się to nie pierwszy raz podczas chudnięcia. Tę duża dynamikę spadku moja prywatna teoryjka tłumaczy tak, że organizm magazynując energię w pierwszej fazie wysiłku, powoduje, że cyferki na wadze nie zmieniają się za bardzo, za to piec metaboliczny w organizmie rozpalany jest coraz bardziej, dzięki wysiłkowi. Pisząc piec metaboliczny (moje własne określenie, nie jestem fizjologiem i nawet do końca nie rozumiem, o czym piszę :) mam na myśli mechanizmy spalania tłuszczu. Właśnie tłuszcz, jako podstawowe źródło energii, jest wykorzystywany przy mało intensywnym wysiłku (aerobowym). Z jednej strony więc organizm magazynuje energię, z drugiej inny mechanizm wykorzystuje tę energię na procesy związane z wysiłkiem.
Dzięki utrzymującemu się przez kolejne tygodnie wysiłkowi mechanizm spalania przyspiesza (piec rozpala się coraz bardziej). Jednak dopóki w magazynach jest "towar", waga stoi w miejscu. Gdy organizm energię na wysiłek zacznie czerpać z magazynów, waga zaczyna spadać szybko. Dodatkowym dopalaczem jest i to, że nic już magazynowane nie jest. I tak więc piec metaboliczny spala w końcu wyłącznie to, co mu dostarczymy (zjemy) i to coraz szybciej w miarę usprawniania mechanizmu (rozpalania coraz większego w piecu), a do magazynów nie trafia już nic. Waga spada coraz szybciej.
W końcu jednak, wydaje mi się i takie doświadczenia miałem wcześniej, organizm osiągnie pewne plateau. To ile zjadam wystarczy, by pokryć zapotrzebowanie przy zwiększonym wysiłku. Organizm przystosuje się do nowych warunków. Czy tak się stanie? Zobaczę za miesiąc, dwa, lub może już za tydzień. Wtedy trzeba będzie poszukać nowych bodźców.
Swoją drogą niesamowite jest to, że organizm przy trwającym kilka tygodni regularnym ćwiczeniu sam podpowiada ile potrzebuje zjeść i co to ma być. Ale o tym może przy innej okazji.
piątek, 4 września 2009
Rześki bieg
Waga: 98,6
Bieg: 40'
Trasą dwóch jeziorek. W jedną stronę 17'40'', w drugą 15'40''.
Biegło się lekko, a powrót był żwawy.
Po biegu waga wskazywała 97,4 - cóż za niespodzianka. Ale liczą się wyłącznie poranne wskazanie, a nie waga po wypoceniu.
Bieg: 40'
Trasą dwóch jeziorek. W jedną stronę 17'40'', w drugą 15'40''.
Biegło się lekko, a powrót był żwawy.
Po biegu waga wskazywała 97,4 - cóż za niespodzianka. Ale liczą się wyłącznie poranne wskazanie, a nie waga po wypoceniu.
czwartek, 3 września 2009
środa, 2 września 2009
Waga zaskakuje
Wczoraj wieczorem ok. 21 zjadłem loda na patyku. Nie wykonałem żadnego ruchu.
Rano waga wskazała 98,5 kg.
Dobra nasza.
Dziś 38' biegu.
Rano waga wskazała 98,5 kg.
Dobra nasza.
Dziś 38' biegu.
wtorek, 1 września 2009
Na dobry start
Rano waga: 99,0 kg
To dobry prognostyk na następne miesiące. Bo w pierwszym miesiącu pozbyłem się kilogramów trzech. Miło. A bez specjalnej diety, za to z większą dawką ruchu, acz nieregularnego. Zobaczymy więc, co będzie dalej.
W sobotę i niedzielę były skałki. W sobotę ze względu na deszcz pod wieczór padła jedna droga za IV z os na Adpecie w Podzamczu. W niedzielę - jedno V flash i jedno VI tp.
Wpisywanie tych wszystkich oesów przy czwórkowej drodze jest śmieszne, no ale za rok jak będę siekać sześć.jedynki w tym samym stylu będę mógł napawać się dynamiką progresu :).
Dziś miałem pobiegać, ale chyba nic z tego nie wyjdzie. Awaria rury, brak wody - mokra wymówka.
To dobry prognostyk na następne miesiące. Bo w pierwszym miesiącu pozbyłem się kilogramów trzech. Miło. A bez specjalnej diety, za to z większą dawką ruchu, acz nieregularnego. Zobaczymy więc, co będzie dalej.
W sobotę i niedzielę były skałki. W sobotę ze względu na deszcz pod wieczór padła jedna droga za IV z os na Adpecie w Podzamczu. W niedzielę - jedno V flash i jedno VI tp.
Wpisywanie tych wszystkich oesów przy czwórkowej drodze jest śmieszne, no ale za rok jak będę siekać sześć.jedynki w tym samym stylu będę mógł napawać się dynamiką progresu :).
Dziś miałem pobiegać, ale chyba nic z tego nie wyjdzie. Awaria rury, brak wody - mokra wymówka.
piątek, 28 sierpnia 2009
środa, 26 sierpnia 2009
Bez ruchu
Waga: 99,6
Bez ruchu, bo wycieczki rowerowej do centrum na piwo za ruch raczej uznać nie można.
Bez ruchu, bo wycieczki rowerowej do centrum na piwo za ruch raczej uznać nie można.
wtorek, 25 sierpnia 2009
niedziela, 23 sierpnia 2009
Habdzinman
W sobotę wystartowałem w towarzyskim triathlonie zorganizowanym głównie przez jednego człowieka w Habdzinie koło Konstancina Jeziornej.
Poranna waga: 99,2 kg
Impreza kameralna i niezwykle urocza, dzięki temu, że większość zawodników znała się. Było więc rodzinnie.
Pływanie w niewielkim stawie czy raczej jeziorku będącym starorzeczem Wisły. Miało być ok 720 metrów, lecz było tego nie więcej niż 500 metrów.
Jazda rowerem po asfalcie: 22 km (T.: 41, V.śr.: 31,88, V.max.: 47,09 km/h).
Bieg: 7,7 km.
Zająłem na szczęście nie ostatnie miejsce - 22 na 25 startujących. Z łącznym czasem: 1 39' 50''.
Poszczególne odcinki: 12' 54'', 3' 03'' (zmiana), 40' 22'', 1' 33'' (zmiana), 41' 57''.
To mój pierwszy w życiu triathlon, choć na niestandardowym dystansie. Pozytywnie.
Dojazd i powrót na start na rowerze - 30 km.
Poranna waga: 99,2 kg
Impreza kameralna i niezwykle urocza, dzięki temu, że większość zawodników znała się. Było więc rodzinnie.
Pływanie w niewielkim stawie czy raczej jeziorku będącym starorzeczem Wisły. Miało być ok 720 metrów, lecz było tego nie więcej niż 500 metrów.
Jazda rowerem po asfalcie: 22 km (T.: 41, V.śr.: 31,88, V.max.: 47,09 km/h).
Bieg: 7,7 km.
Zająłem na szczęście nie ostatnie miejsce - 22 na 25 startujących. Z łącznym czasem: 1 39' 50''.
Poszczególne odcinki: 12' 54'', 3' 03'' (zmiana), 40' 22'', 1' 33'' (zmiana), 41' 57''.
To mój pierwszy w życiu triathlon, choć na niestandardowym dystansie. Pozytywnie.
Dojazd i powrót na start na rowerze - 30 km.
piątek, 21 sierpnia 2009
Luzu i wspominków ciąg dalszy
Waga: 100,2 kg.
W kolejnych sezonach - 2003, 2004 startowałem często w maratonach na góralu.
W 2003 r. miałem również sezon wspinaczkowy.
Już wtedy dzięki cudownej diecie - o której przy okazji - zszedłem z wagą do 89 kg.
Wiosną 2003 r. byłem w stanie pociągnąć w skałach VI.1+ - choć na wędkę, osiągnąłem szczyt swoich wspinaczkowych możliwości od momentu, gdy zacząłem parać się tym zajęciem. O początkach wspinaczkowej karierki może innym razem.
W latach 2004-05 moja waga wzrastała powoli z 93 do 97. Potem nastąpił mały życiowy krach i tak oto cyferki znów są trzy.
Dodać należy, że wzrost 174 cm powoduje, że BMI wynosi 33,7, co świadczy nie tyle o nadwadze, co o otyłości.
Ważyć powinienem maksymalnie kilogramów 75.
W kolejnych sezonach - 2003, 2004 startowałem często w maratonach na góralu.
W 2003 r. miałem również sezon wspinaczkowy.
Już wtedy dzięki cudownej diecie - o której przy okazji - zszedłem z wagą do 89 kg.
Wiosną 2003 r. byłem w stanie pociągnąć w skałach VI.1+ - choć na wędkę, osiągnąłem szczyt swoich wspinaczkowych możliwości od momentu, gdy zacząłem parać się tym zajęciem. O początkach wspinaczkowej karierki może innym razem.
W latach 2004-05 moja waga wzrastała powoli z 93 do 97. Potem nastąpił mały życiowy krach i tak oto cyferki znów są trzy.
Dodać należy, że wzrost 174 cm powoduje, że BMI wynosi 33,7, co świadczy nie tyle o nadwadze, co o otyłości.
Ważyć powinienem maksymalnie kilogramów 75.
czwartek, 20 sierpnia 2009
Odpoczynki i pierwsze wspominki
Kolejny dzień na luzie
Waga: 100,2 kg
Przygoda ruchowa rozpoczęła się nieco wcześniej.
O ile dobrze pamiętam rower zakupiłem w 2001.
W 2002 r. wystartowałem po raz pierwszy w maratonie mtb w Bydgoszczy.
Zająłem wtedy ostatnie miejsce na krótkiej trasie.
Porażkę przekułem w książkę, która pozwoliła wystartować całkiem innemu projektowi...
W owym czasie zajmowałem sporo przestrzeni, a moja waga prawdopodobnie zamykała się pomiędzy 115 a 120 kilogramów. Ile dokładnie, nie wiadomo - nie posiadałem wówczas w domu wagi, z reszta bałem się na nią wchodzić.
Waga: 100,2 kg
Przygoda ruchowa rozpoczęła się nieco wcześniej.
O ile dobrze pamiętam rower zakupiłem w 2001.
W 2002 r. wystartowałem po raz pierwszy w maratonie mtb w Bydgoszczy.
Zająłem wtedy ostatnie miejsce na krótkiej trasie.
Porażkę przekułem w książkę, która pozwoliła wystartować całkiem innemu projektowi...
W owym czasie zajmowałem sporo przestrzeni, a moja waga prawdopodobnie zamykała się pomiędzy 115 a 120 kilogramów. Ile dokładnie, nie wiadomo - nie posiadałem wówczas w domu wagi, z reszta bałem się na nią wchodzić.
środa, 19 sierpnia 2009
wtorek, 18 sierpnia 2009
Raz za razem
Waga: 100,6
Dziś wykonałem dwa ruchy, jeden po drugim.
Rower
D.: 19,11
T.: 44'
V.ś.: 25,62 km/h
V.max.: 34,99
Bieg
T: 25'
KOW: 3 (wyjątkowy brak zmęczenia)
Dziś wykonałem dwa ruchy, jeden po drugim.
Rower
D.: 19,11
T.: 44'
V.ś.: 25,62 km/h
V.max.: 34,99
Bieg
T: 25'
KOW: 3 (wyjątkowy brak zmęczenia)
poniedziałek, 17 sierpnia 2009
niedziela, 16 sierpnia 2009
Podwójny ruch
Waga: 99,3 kg
Rower
Dyst.: 19,45 km
Czas: 51'
P. śr.: 22,67 km/h
P. max.: 41,37 km/h (po płaskim)
Bieg
Czas: 25'
Rower
Dyst.: 19,45 km
Czas: 51'
P. śr.: 22,67 km/h
P. max.: 41,37 km/h (po płaskim)
Bieg
Czas: 25'
Pierwsze dwa tygodnie
Projekt rozpoczął się w zasadzie 1 sierpnia czyli dwa tygodnie temu w sobotę.
Poranne wskazanie wagi oscylowało wokół cyferek wyjściowych (startowych) dla projektu.
Właśnie wtedy, w sobotę, wystartowałem w triathlonie towarzyskim organizowanym przez Lechitów Zielonka.
Na dystansie olimpijskim rywalizowali zarówno soliści, jak i sztafety.
Ja w sztafecie, na rowerze. Nasz pływak wyszedł z wody jako pierwszy. Na trasę więc ruszyłem i ja jako pierwszy. Ja na góralu, większość startujących na szosówkach. Na 40-kilometrowej trasie wyprzedziło mnie tylko dwóch zawodników. W efekcie, po biegu wśród sztafet, zajęliśmy trzecie miejsce.
Mój czas na 40 km - godzina, 18 minut. Lepsze czasy miało tylko dwóch innych startujących.
Zaraz po zakończeniu zawodów wraz z a. pojechaliśmy nad Zegrze i z powrotem do Warszawy. Jechałem bez licznika, ale mogło wyjść ok. 90 km wszystkiego łącznie.
W niedzielę rano siedmiokilometrowy bieg w Lasku Bielańskim (ok. 45').
W kolejnym tygodniu byłem dwa lub trzy razy na siłowni - wyłącznie aeroby po około godzinę lub godzinę dwadzieścia. Wiosła, rower, bieżnia, orbitrek.
W piątek wyjazd do Zakopanego. Jeszcze tego samego dnia wychodzimy z a. na Halę Gąsienicową i schodzimy przez Upłaz. Razem wycieczka zajmuje jakieś trzy godziny.
W sobotę pokonuję trasę:
Kuźnice - Hala G.: 1 15'
Odpoczynek na Hali: 23'
Hala - Kozia Przełęcz: 2 02'
Rozstanie z a. na Przełęczy: 51'
Przełęcz - dno Doliny Pięciu Stawów: 46'
Dno Doliny - Szpiglasowa Przełęcz: 1 05'
Odpoczynek: 9'
Zejście do M.O.: 1 19'
Razem: 7 54'
Następnego dnia (niedziela)
Wejście z M.O. na Przełęcz pod Chłopkiem: 2 54'
Odpoczynek: 16'
Zejście: 2 09'
Razem: 5 19'
W kolejnym tygodniu: raz siłownia aerobowo oraz dwa razy basen po 30 minut.
W sobotę (czyli wczoraj): 77 km na rowerze (za Pilawę), przy czym licznik chyba przekłamuje po 1000 metrów na każde 10 km.
Czas jazdy: 3 31'
Prędkość średnia: 21,78
Prędkość max: 40,2
Dziś rano waga wskazała: 99,3 kg
Poranne wskazanie wagi oscylowało wokół cyferek wyjściowych (startowych) dla projektu.
Właśnie wtedy, w sobotę, wystartowałem w triathlonie towarzyskim organizowanym przez Lechitów Zielonka.
Na dystansie olimpijskim rywalizowali zarówno soliści, jak i sztafety.
Ja w sztafecie, na rowerze. Nasz pływak wyszedł z wody jako pierwszy. Na trasę więc ruszyłem i ja jako pierwszy. Ja na góralu, większość startujących na szosówkach. Na 40-kilometrowej trasie wyprzedziło mnie tylko dwóch zawodników. W efekcie, po biegu wśród sztafet, zajęliśmy trzecie miejsce.
Mój czas na 40 km - godzina, 18 minut. Lepsze czasy miało tylko dwóch innych startujących.
Zaraz po zakończeniu zawodów wraz z a. pojechaliśmy nad Zegrze i z powrotem do Warszawy. Jechałem bez licznika, ale mogło wyjść ok. 90 km wszystkiego łącznie.
W niedzielę rano siedmiokilometrowy bieg w Lasku Bielańskim (ok. 45').
W kolejnym tygodniu byłem dwa lub trzy razy na siłowni - wyłącznie aeroby po około godzinę lub godzinę dwadzieścia. Wiosła, rower, bieżnia, orbitrek.
W piątek wyjazd do Zakopanego. Jeszcze tego samego dnia wychodzimy z a. na Halę Gąsienicową i schodzimy przez Upłaz. Razem wycieczka zajmuje jakieś trzy godziny.
W sobotę pokonuję trasę:
Kuźnice - Hala G.: 1 15'
Odpoczynek na Hali: 23'
Hala - Kozia Przełęcz: 2 02'
Rozstanie z a. na Przełęczy: 51'
Przełęcz - dno Doliny Pięciu Stawów: 46'
Dno Doliny - Szpiglasowa Przełęcz: 1 05'
Odpoczynek: 9'
Zejście do M.O.: 1 19'
Razem: 7 54'
Następnego dnia (niedziela)
Wejście z M.O. na Przełęcz pod Chłopkiem: 2 54'
Odpoczynek: 16'
Zejście: 2 09'
Razem: 5 19'
W kolejnym tygodniu: raz siłownia aerobowo oraz dwa razy basen po 30 minut.
W sobotę (czyli wczoraj): 77 km na rowerze (za Pilawę), przy czym licznik chyba przekłamuje po 1000 metrów na każde 10 km.
Czas jazdy: 3 31'
Prędkość średnia: 21,78
Prędkość max: 40,2
Dziś rano waga wskazała: 99,3 kg
sobota, 15 sierpnia 2009
W celu
Blog powstał
W jakim?
Motywacyjnym.
Pisanie tu nie ma nic z lansu. Że jakieś drogie laczki z łyżwą, drinki z parasolką, okularki z napisem rejban, czy może skórzane fotele w moim audi.
Nie
Tu się w słowa zamienia wylany pot.
A potem się na ten pot będzie patrzeć i będzie się można motywować - że się już tyle zrobiło i co się jeszcze może zrobić. I dokąd to może prowadzić.
A przede wszystkim cel na teraz - czyli jakieś pięć miesięcy - to kwestia tego elektronicznego urządzenia, co stoi pod oknem w pokoju obok. To się nazywa waga. Ona pokazuje takie cyferki - jak na nią stanę rano, po wstaniu i wysiusianiu.
Ta waga. Wstyd przyznać jakie pokazuje cyferki.
Chodzi o to, że pod koniec roku, w grudniu, za te pięć miesięcy, ma pokazywać tylko dwie te cyferki. I najlepiej żeby to była ósemka i dziewiątka. I właśnie w takiej kolejności , a nie innej.
Bo na razie to ona pokazuje trzy cyferki i wstyd przyznać jakie pokazuje.
To do dzieła.
W jakim?
Motywacyjnym.
Pisanie tu nie ma nic z lansu. Że jakieś drogie laczki z łyżwą, drinki z parasolką, okularki z napisem rejban, czy może skórzane fotele w moim audi.
Nie
Tu się w słowa zamienia wylany pot.
A potem się na ten pot będzie patrzeć i będzie się można motywować - że się już tyle zrobiło i co się jeszcze może zrobić. I dokąd to może prowadzić.
A przede wszystkim cel na teraz - czyli jakieś pięć miesięcy - to kwestia tego elektronicznego urządzenia, co stoi pod oknem w pokoju obok. To się nazywa waga. Ona pokazuje takie cyferki - jak na nią stanę rano, po wstaniu i wysiusianiu.
Ta waga. Wstyd przyznać jakie pokazuje cyferki.
Chodzi o to, że pod koniec roku, w grudniu, za te pięć miesięcy, ma pokazywać tylko dwie te cyferki. I najlepiej żeby to była ósemka i dziewiątka. I właśnie w takiej kolejności , a nie innej.
Bo na razie to ona pokazuje trzy cyferki i wstyd przyznać jakie pokazuje.
To do dzieła.
Subskrybuj:
Posty (Atom)