niedziela, 29 listopada 2009

Dzisiaj woda

Spędziłem 2,5 godziny w brodziku do pasa na wolskim basenie Nowa Fala z Pawłem Lewickim. Sam na sam! Paweł ubrany w piankę wyglądał jak foczka. Jego sylwetka jest niesamowita. Można powiedzieć, że jest pięknie urzeźbiony. Gdy natomiast płynie - to szybuje w wodzie. Jego widok zapiera dech w piersi. Mnie przede wszystkim zapierało i brakowało tchu, bo w 2,5 godziny przerobiliśmy całego kraula metodą Total Immersion. Gdyby nie kilkadziesiąt godzin spędzonych ubiegłego lata w basenie i trening na własną rękę, pewnie by tak szybko nie poszło. Teraz pozostaje szlifować ruchy. Szlifować ruchy? To nie ma nic wspólnego z mieleniem wody nogami i rękami. Kraul TI przypomina medytację w wodzie. Tu należy się KONCENTROWAĆ na ruchach, przenosić swoją uwagę z jednego punktu na drugi. Jest totalna uważność, fokusowanie się na pojedynczych elementach, odczuwanie różnych ułożeń łokci, dłoni, głowy, nóg, tułowia, barków. Intelektualna wodna przygoda.


Wczoraj pot

W sobotę wykonywaliśmy z panią J.M. prace porządkowe w Kampinoskim PN. Głównie polegało to na zgarnianiu liści oraz wyrównywaniu piaszczystych bruzd na szlaku czerwonym prowadzącym spod szpitala w Dziekanowie Leśnym w stronę Palmir. Na cmentarz nie dotarliśmy. Po pokonaniu ok. 5,5 km w 2 godziny zawróciliśmy, żeby na tej samej drodze poprawić wcześniej wykonaną robotę - wyrównać piaszczyste góreczki i koleiny, zgarnąć resztę liści.
4 godziny, 11 kilometrów, w mojej koszulce pewnie z 5 litrów potu. Taki oto bilans.


Pani J.M. podczas pracy.

czwartek, 26 listopada 2009

Się biega

Wybrałem się dziś na tę samą pętlę co ostatnio.
Przebiegłem sobie dystans z narastającym tempem. Wyszło razem 32'25''.
Odnoszę wrażenie, że jeszcze nigdy nie pokonałem tego odcinka tak szybko.
Cóż. Przyjemnie, że forma została.

środa, 25 listopada 2009

Na spokojnie

Wczoraj przebiegnięte 36'42'' razem z panią J.M.

sobota, 21 listopada 2009

Lajtowo w towarzystwie

Dziś z Panią J.M. oraz Wojtkiem pokonaliśmy kabacką pętlę w czasie niezdumiewającym: 58'52''.
Sympatycznie i lajtowo.

poniedziałek, 16 listopada 2009

Kawki pustoszą

Nie wiem jaka waga dziś, nie wiem jaka wczoraj. Nie ważę. Się.
Waży za to doświadczenie. Niemiłe. Na blogach i forach czytam, że kilometr 4 Biegu Niepodległości był krótszy, być może nawet o 300 metrów. To wiele by tłumaczyło.
I od razu podrywają się do lotu ptaszyska. Czy gdyby nie zwolnienie tempa na 4 km, dałbym radę trzem kwadransom?
Nie będę trzymał ptaków już dłużej w głowie. Niech lecą, fru...
Trzy kwadranse złamię - nie teraz, to później.

W niedzielę z Wojtkiem (tym od Kabat), Kabaty - 56'44''.
Wojtek na Biegu zrobił 45' i trochę.
Kawki jednak krążą nad głową.

czwartek, 12 listopada 2009

Trzy kwadrense podrywają się do lotu, czyli bajka o przemianie czasu w szkaradne ptaszyska zamknięte w klatce

Miało wyjść wspaniale, a wyszło jak zwykle.
Myśląc o Biegu Niepodległości na przełomie sierpnia i września zapaliłem się do złamania 45'.
Chociaż rezultat taki raczej był życzeniem, niż realnym celem.
W ubiegłym roku w Biegu Niepodległości osiągnąłem 49'45''. Wcześniej jednak, w ramach Ekidenu przed Maratonem Warszawskim, również w 2008 roku, udało mi się złamać 49', choć o ile dobrze pamiętam, jedynie o kilkanaście sekund.
W tym roku, jedynym sprawdzianem przed wymyśleniem owego życzeniowego celu, był bieg Powstania Warszawskiego 1 sierpnia. Wymęczyłem tam rezultat 53'49''. Porażka, ale... Wiedziałem ile mogę osiągnąć przy regularnym treningu (rezultat przygotowań do Ekidenu). W tym roku, w pierwszej połowie biegałem niewiele, nieregularnie.
Zamarzyło mi się.
Jednak realnie przewidywałem, że jeśli złamię 47' to już będzie wspaniale.
Zaczęły się przygotowania, które można prześledzić na zamieszczanych niżej wpisach. Gdy na którymś kabackim biegu okazało się, że 47 z sekundami jest osiągalne, a potem biegnąc za Stachem wykręciłem 46'08'', apetycik na złamanie trzech kwadransów wrócił.
Mlask.
I pozostało się tylko oblizać.
Mlask wręcz można traktować dosłownie - kałuże, deszcz i mokro w butach już na pierwszym kilometrze. Dodajmy do tego niezwykły tłum... i już mamy jakże piękne wytłumaczenie.
Sprawa jednak nie w rąbku u spódnicy, ale raczej w przygotowaniu i taktyce.
Po pierwsze - chyba na złamanie trzech kwadransów nie byłem wytrenowany.
Po drugie - bez zająca było to wręcz niemożliwe (niemożliwe było zmuszenie się do cierpienia - a trzeba by to robić przez drugą połówkę).
Po trzecie - z drugiego wynika pierwsze.
Czwarta sprawa to taktyka. Taktyka demotywacji, którą niechcący zastosowałem. Otóż było tak. W tym tłumie, skacząc nad kałużami, mijając innych zawodników zorientowałem się na 4 km, że mam na zegarku 16 minut. Oczom nie wierzyłem. Liczyłem w zamulonej biegiem głowie, że powinno być 18. (chciałem całość przebiec równo po 4'30''). Gdy jednak z długich wyliczeń wyszło, że idę o 2 minuty za szybko, natychmiast zwolniłem. Do półmetka został kilometr. Powinienem być tam o czasie 22'30''. Wyliczyłem wcześniej, korzystając z map googla, a nie jadąc po trasie na rowerze, że połówka będzie na wylocie z Anielewicza w Andersa. Tam byłem 22'38''. Jednak już wcześniej zorientowałem się, że moje wyliczenia kilometrów, trochę są za oszczędne. W rzeczywistości piątka wypadła przed Placem Bankowym, a mi wypadło, że jestem tam o kilkadziesiąt sekund później niż powinienem. Na jednym kilometrze straciłem ponad dwie minuty!
Trochę mnie to zaskoczyło. Rachunki, w zajętym optymalizacją ruchów podczas biegu umyśle, przebiegały niezbyt sprawnie. Stwierdziłem jednak, że nie będę się przejmować stratą, bo jest jeszcze niewielka i ją odrobię na ostatnich 2,5 km. Postanowiłem zachować tempo i odpocząć, do kolejnego check-pointu, na 7,5, który ustawiłem sobie przy Żurawiej. Jasne jednak było, że przy Żurawiej żadnego 7,5 nie ma, bo jest gdzieś dalej, a potwierdziła to żółta tablica z wymalowaną 7 prawie tuż przy rondzie Daszyńskiego. Mój przemęczony umysł popadł w lekki popłoch. Gdzieś tu chyba właśnie uświadomiłem sobie, że trzy kwadranse oddalaja się ode mnie jak spłoszone trzy czarne kawki.
Z szybkiego przeliczenia na 7 i 8 km wychodziło, że idę równo, ale mam już półtorej minuty straty, do planowanej czterdziestkipiątki.
Tam właśnie, na Koszykowej, dotarło do mnie, że po zawodach. Trzy kawki odleciały gdzieś między kinem Muranów a teatrem Polonia.
Usilnie próbowałem podkręcić tempo, żeby chociaż zejść poniżej 46'. Jednak to był limes moich możliwości, na dodatek demiotywujące czarnoskrzydłe myśli krążyły po mojej głowie. Już wiedziałem, gdzie uciekły ptaszyska. Po prostu schowały się w mojej głowie.
Wrzuciłem bieg zawałowy i ciągnąłem mijając, i będąc mijanym.
Na mecie okazało się, że z półtoraminutowej straty w zasadzie nie ugryzłem nic. Za to ptaki nadgryzły mnie wcale nie czule.
Morał z tej bajki jest taki, że nie należy tworzyć sobie wirtualnych światów, tylko patrzeć jak jest. Gdybym nastawił się na pierwotne 47', to cieszyłbym się złamaniem bariery o całe 31''. A tak, mam półtorej minuty czarnych skrzydeł w głowie.

poniedziałek, 9 listopada 2009

Naprawdę ostatni

Dziś ostatni bieg przed środą.
Leciutkie 28' z maleńkim akcencikiem dla poprawy wybicia.
Niedawno pani J.M. pomalowała pewien kaloryfer farbą olejną i od dwóch dni nurzam się w chmurze, którą pamiętam z dzieciństwa jako "butaprenowy odlot". Jestem troszkę skołowany, na ciągłym haju. Ciekawe, jak to się przełoży na bieg.

piątek, 6 listopada 2009

Ostatni

Dziś ostatni bieg przed Biegiem Niepodległości.
Z kumplem z Kabat pojechaliśmy na Agrykolę, by pokatować podbiegi. Miał byc ostatni szlif. Mocno, intensywnie. Jednak po poprzednim bieganiu 6 km gardło nieco wysiadło. W obawie, by nie nabawić się przeziębienia, chciałem się trochę przyoszczędzić. Ale i tak chyba wyszło lepiej niż poprzednio - biorąc pod uwagę średnią.
Tak więc waga po biegu: 97,9
Czas biegu: 48'23''
Kolejne podbiegi: 2'14'', 2'16'', 2'15'', 2'13'', 2'07''.
Może jeszcze w poniedziałek zrobię lekkie 3 km. I to już będzie całość dzieła.

wtorek, 3 listopada 2009

Są powody

Bieg Niepodległości zbliża się wielkimi krokami, a ja postanowiłem wykręcić na nim swoją życiówkę na 10 km. Prace nad tym trwają w sumie chyba od kilku miesięcy. Ostatnie kilka tygodni to znaczny wzrost intensywności, a także objętości. Teraz objętość ograniczam. Intensywność wzrasta do docelowej, a czasem ją przekracza. Wydaje mi się, że moje założenia self-trenerskie sprawdzają się. I to, oprócz biegu, daje mi dodatkową satysfakcję.
Dziś g. 6.15 spotkałem się z kumplem od Kabat pod domem i pobiegliśmy w stronę Trasy Siekierkowskiej. Jakiś czas temu z panią J.M. wyznaczyliśmy tam 3 km trasę z oznaczeniami co 500 metrów. W te i na zad wychodzi łącznie 6 km. Dobiega się w zasadzie do wiślanego wału. Spod domu dobiegu do trasy jest ok. 1,7 km
Dziś postanowiłem na 6 km utrzymać tempo po 4'30''.
Dobieg: 10'53''
Pierwsza trójka: 13'33''
Druga trójka (bez zatrzymania): 13'06''
Powrót: 10'59''
Waga po biegu: 98,4

Łącznie wyszło: 48'31''
W tym 6K: 26'39''

Są powody do mruczenia.