czwartek, 10 lutego 2011

O ja!

Ale dawno nie pisałem.
Co nie znaczy, żebym się w ogóle nie ruszał w tym czasie.
Ale od początku.

Najpierw 11 listopada. Czyli planowany Bieg Niepodległości.
Nie pamiętam już z jakich względów, ale chyba nieco się przetrenowałem tymi rozmaitymi interwałami, czy też nastąpiło zniechęcenie, co również wskazuje na za dużą ilość treningu, tak czy inaczej w Biegu wystartowałem na bardzo lekko.
Towarzyszyłem pewnemu profesorowi,a cel mieliśmy, by złamać 65 minut. Ja ciągnąłem, on łamał. Nie udało się, ale i tak było wspaniale!
Co więcej, wraz z grupą znajomych uczciliśmy pamięć po Staszku, który rok wcześniej biegł Bieg.

Potem były rozliczne ruchy. Jakieś baseny, biegówki. W Sylwestra z panią J.M. pochadzaliśmy po górach i na nartach, i bez nart, zdobywając m.in. w zaciętej dujawicy Tarnicę.

Pod koniec stycznia udałem się na samotną wycieczkę do Hardangervidda, w Norwegii. Założonego celu nie udało się osiągnąć, ale co sobie pociągałem ciężkie sanki, to moje.

A teraz czas na nowy sezon.