sobota, 24 lipca 2010

Alpy, Alpy i po Alpach

Trochę się powłóczyliśmy po górach, choć ja z różnych względów bez szczególnych sukcesów. Dwa tygodnie podziwiania pięknych gór. Dopiero tam człowiek smakuje, czym góry są naprawdę. Nasze kochane Taterki - cóż, oczywiście, potrafią dać w kość, ale gdzie im tam do lodowcowych Alp.

poniedziałek, 5 lipca 2010

Żabka zjada kraula

Warszawianka. 6x100 metrów kraulem, po każdym dwubasenowym płynięciu 90 sek. przerwy. Ostatni set wyglądał tak: 100 kraulem, 225 żabką, 75 kraulem.
Wyszło razem 1000 metrów.
Mam wrażenie, że jeśli ma gdzieś płynąć na dłuższy dystans na początku września to tylko zmieniając te dwa style. NIe dam rady przepłynąć chyba nawet kilometra samym kraulem.

sobota, 3 lipca 2010

Jezioro Boksze

Popróbowałem pływania w jeziorze - pływania kraulem. Rośliny smyrają po brzuchu, w toni unoszą się jakieś czarne farfocle, nad głowa niebo.
Może razem 300 metrów od biedy wyszło.

Haruki, Haruki, butów po klawiaturze stuki

A może się mylę? Może Murakami nie używa do pisania klawiatury.
Na pewno jednak używa do opisania swojej pisarskiej drogi biegowych butów. I to chyba jedyny powód, dla którego poświęcam tej książce miejsce w tym miejscu - bo przecież to nie trening. Jedynie ruch szarych komórek. Ale chyba i to jest niezbędne do ćwiczeń?

Murakami jakoś mnie odstraszał, jak większość współczesnej literatury. Leżą tego na półkach w księgarniach prawdziwe tony, większość lansowana jako prawdziwe hity i bestsellery - a potem okazuje się, że to tylko nadęty marketing.
Jednak pewnego dnia w Tarabuku natrafiłem na tę książeczkę.



Zabrałem ją ze sobą na Suwalszczynę. Jednak, książki z różnych względów nie udało mi się przeczytać w całości, choć to co Haruki zawarł na kilku pierwszych stronach zmusiło mnie, żeby do jego innych książek zajrzeć koniecznie. Wróciłem do domu i stałem się Harukowym-pożeraczem-książeczek. Przeczytałem chyba 3 czy 4 jego powieści. Co gorsza - zapomniałem tej o "bieganiu" zabrać z Suwalszczyzny.

Więc skoro tylko przybyłem - od razu rzuciłem się do lektury.
Co za książka!!! Może to nawet najlepsze z jego wszystkich rzeczy, bo autobiograficzne, a facet pisze o sobie - swojej pisarskiej drodze, kolejnych etapach stawania się światowej klasy "writerem" zasłaniając wszystko potem wylewanym na biegach. Słyszał ktoś o czymś takim? Pisanie przyrównać do biegania!
I to nie jest autobiografia pisarza, w której krok po kroku przynudza o kolejnych powieściach, które przyszło mu namazać. O nie. Tu się dociera do sedna, kontury się zaciera, pisze się o procesie, przeniknięciach, pogłębieniach, poszukiwaniach, przemianach. Pisze się o człowieku.


A teraz kilka smakowitych cytatów.
Drugi akapit w książce:
"(...) ta książka jest o bieganiu i nie jest traktatem o tym, jak zachować zdrowie. Nie mam zamiaru dawać w niej rad w rodzaju: Posłuchajcie mnie wszyscy - jeśli chcecie zachować zdrowie, biegajcie każdego dnia! Zamiast tego chcę przedstawić w niej zebrane przeze mnie przemyślenia, dotyczące tego, czym dla mnie, jako człowieka, jest bieganie. To książka, w której tylko rozważam różne sprawy i głośno myślę".

"Biegnąc, nic nie robię, tylko biegnę. Zasadniczo biegnę w pustce. Innymi słowy, biegnę po to, żeby osiągnąć pustkę. Ale jak można się spodziewać, w takiej pustce myśli kryją się naturalnie. To oczywiste. W ludzkim umyśle nie może istnieć całkowita pustka. Emocje ludzkie nie są wystarczająco silne ani zintegrowane, żeby dać sobie radę z prawdziwą nicością. Chodzi mi o to, że myśli i idee, które wpływają na moje emocje, gdy biegnę, są podporządkowane pustce. Ponieważ brakuje im treści, są przypadkowymi myślami gromadzącymi się wokół pustki znajdującej się w środku".

"Co do mnie, znacznej części tego, co wiem o pisaniu, dowiedziałem się, biegając każdego dnia. W sposób naturalny pobierałem praktyczne i fizyczne lekcje. Do jakiego wysiłku powinienem się zmusić? Ile odpoczynku mi trzeba, a ile to będzie zbyt wiele? Gdzie się kończy rozsądna konsekwencja, a gdzie zaczyna ograniczenie i obsesja? Ile uwagi powinienem poświęcać światu wokół mnie, a jak bardzo powinienem skupić się na własnym wewnętrznym świecie? Do jakiego stopnia powinienem ufać swoim umiejętnościom, a kiedy powinienem w nie powątpiewać?".

Najpiękniejszy (i być może najtrafniejszy - choć to może ocenić tylko inny pisarz z podobnym dorobkiem) opis przekraczania własnego pisarskiego świata, przemiany, swoistego katharsis, gdy przestają się liczyć zaszczyty, ba, nawet własne pisarskie założenia, gdzie zanika ego. Kiedy dociera się w to miejsce, w którym bije źródło wszystkich tekstów. Źródło, z którego nieświadomie czerpią wszyscy, którzy piszą. ten opis to oczywiście ultramaraton, stukilometrówka. Tylko taki wysiłek pozwala dotrzeć poza krawędź znanych lądów:

ok. 75. kilometra
"Nie jestem człowiekiem. Jestem maszyną. Niczego nie czuję. Po prostu zmierzam na przód (...)
Z pewnością było wtedy we mnie coś, co było mną. I towarzyszyła temu jakaś samoświadomość. Ale w tamtym momencie rozkazałem sobie, żeby myśleć, że moje ja i towarzysząca mu samoświadomość są tylko wygodnymi formami i niczym więcej. To dziwny sposób myślenia o sobie i bardzo dziwne uczucie, gdy świadomie wypiera się świadomość. Trzeba zmusić się do wcielenia w coś nieograniczonego (...)
Od siedemdziesiątego piątego kilometra czułem się tak, jakbym przez coś przechodził (...)
Nie umiem wyjaśnić logiki, jaka się za tym kryła, ani procesu, ani metody, byłem po prostu przekonany o tym, że przeszedłem. I potem nie musiałem już myśleć o niczym. A mówiąc ściślej, nie miałem potrzeby myśleć świadomie o niemyśleniu. Jedyne co musiałem, to płynąć z prądem, a robiłem to automatycznie. Jeśli poddam się prądowi, jakaś moc całkiem naturalnie popchnie mnie do przodu".


No, finał biegu zostawię - prawdziwy majstersztyk - przecież nie przepisze całej książki. A potem... potem Murakami opisuje triathlon - i tu już wykracza daleko poza pisanie. Bo i triathlon nie na bieganiu tylko polega...

Uch.... Ta książka!!!


Wydaje mi się, że dla kogoś, kogo nie interesuje literatura, książka może być męką. A jeszcze jeśli ktoś da się zwieść na hasło "bieganie" - udręczy się co niemiara. Współczucia ode mnie. Żadnych wskazówek treningowych, marne wyniki (maraton w 3:30 dla kogoś kto trenuje tyle lat to pewnie nie jest wielki wyczyn) i opis tylko jednej pary butów!

czwartek, 1 lipca 2010

Asfaltem, wśród pól

Pobiegłem. Zachodzące słońce. Wiatr. Niebo. Kolor taki skandynawski - błękit rozwodniony, akwarelowy. Smugi cirrusów. Zboże falujące na gęsto rozsianych, stromych lecz niewysokich pagórkach. Sosnowe lasy. Na tablicach z nazwami miejscowości napisy po Polsku i Litewsku.
Razem 1 01'. Pewnie ok. 11 km.