sobota, 5 września 2009

Pozdjazdy i rozpalony piec

Waga: 97,8
Wow!

Dziś 55' roweru, w tym 5 podjazdów pod Agrykolę w tempie 16-17 km/godz.

Piec spalania tłuszczowego w organizmie rozpalony do czerwoności. W ubiegły piątek ważyłem jeszcze 101,2 kg. Dziś 3,3 kg mniej. Jak to jest, że człowiek zrzuca tak szybko? Przecież przez cały sierpień waga w zasadzie stała w miejscu? Liczne doświadczenia z dietami dają pole do snucia przypuszczeń. Z resztą mechanizm ten zauważyłem już wcześniej.

Organizm na początku broni się - na początku, czyli w momencie, gdy zaczynamy jeść mniej lub zażywamy większej dawki ruchu. Oba te elementy (dieta, ruch) powodują większy wydatek energetyczny. Jednak organizm broni się w ten sposób, że dostawy energii (to co zjemy) przekuwa na zapasy. Tak przynajmniej dzieje się w początkowym okresie.

Potem, gdy zwiększony wydatek energii się utrzymuje, organizm już nie jest w stanie energii magazynować, bo brakuje jej na podstawowe funkcje. To ile potrzebujemy kilokalorii do życia (przemiany metaboliczne, termoregulacja, praca umysłowa) określa wskaźnik Podstawowej Przemiany Materii (ang. Basal Metabolic Rate, czyli BMR).

W sieci łatwo znaleźć takie kalkulatory: choćby tu lub tu. Po przetestowaniu widać, że przy tych samych danych wyniki różnią się. To oczywiście kwestia algorytmu, ale różnice nie są bardzo duże i wynik może dać pogląd, na to, ile kilokalorii potrzeba, żeby utrzymać organizm w pionie.

Tak więc waga zaczyna spadać raptownie. Zdarza mi się to nie pierwszy raz podczas chudnięcia. Tę duża dynamikę spadku moja prywatna teoryjka tłumaczy tak, że organizm magazynując energię w pierwszej fazie wysiłku, powoduje, że cyferki na wadze nie zmieniają się za bardzo, za to piec metaboliczny w organizmie rozpalany jest coraz bardziej, dzięki wysiłkowi. Pisząc piec metaboliczny (moje własne określenie, nie jestem fizjologiem i nawet do końca nie rozumiem, o czym piszę :) mam na myśli mechanizmy spalania tłuszczu. Właśnie tłuszcz, jako podstawowe źródło energii, jest wykorzystywany przy mało intensywnym wysiłku (aerobowym). Z jednej strony więc organizm magazynuje energię, z drugiej inny mechanizm wykorzystuje tę energię na procesy związane z wysiłkiem.

Dzięki utrzymującemu się przez kolejne tygodnie wysiłkowi mechanizm spalania przyspiesza (piec rozpala się coraz bardziej). Jednak dopóki w magazynach jest "towar", waga stoi w miejscu. Gdy organizm energię na wysiłek zacznie czerpać z magazynów, waga zaczyna spadać szybko. Dodatkowym dopalaczem jest i to, że nic już magazynowane nie jest. I tak więc piec metaboliczny spala w końcu wyłącznie to, co mu dostarczymy (zjemy) i to coraz szybciej w miarę usprawniania mechanizmu (rozpalania coraz większego w piecu), a do magazynów nie trafia już nic. Waga spada coraz szybciej.

W końcu jednak, wydaje mi się i takie doświadczenia miałem wcześniej, organizm osiągnie pewne plateau. To ile zjadam wystarczy, by pokryć zapotrzebowanie przy zwiększonym wysiłku. Organizm przystosuje się do nowych warunków. Czy tak się stanie? Zobaczę za miesiąc, dwa, lub może już za tydzień. Wtedy trzeba będzie poszukać nowych bodźców.

Swoją drogą niesamowite jest to, że organizm przy trwającym kilka tygodni regularnym ćwiczeniu sam podpowiada ile potrzebuje zjeść i co to ma być. Ale o tym może przy innej okazji.

1 komentarz: