Dziś waga: 99,3.
Przez ostatni tydzień trwała żenująca choroba.
Wszystko zaczęło się w ubiegłą sobotę. Pojechaliśmy z Panią JM w Tatry Zachodnie. Na trasie z Grzesia w stronę Jarząbczego Wierchu zdążyłem przespać pół godziny, a potem osiągnąć himalajski krok na podejściu pod wspomniany wierch - dwa kroki, dziesięć oddechów. Brak mocy kładłem na karb przetrenowania tempówkami. Być może i to właśnie było jedną z przyczyn, ale następnego dnia dopadła mnie gorączka.
Tydzień kurowania się w domu. Leżenie w łóżku, zero ruchu.
Wczoraj, w niedzielę, tydzień po weekendzie w Tatrach, asystowałem Pani JM na trasie maratonu.
Przejechałem na rowerze wolnym tempem 51,8 km. Nie czułem już zmęczenia chorobowego. Więc chyba mogę wrócić do regularnych ruchów.
Dziś się przebiegłem. Nieco przycisnąłem. Na trasie do Wilanowa, na której swego czasu sprawdzałem swoją moc na 2 km - o czym tutaj.
Dziś wykręciłem: 27'19''.
Dobrze. Lepiej o 2 minuty niż wtedy.
Biorąc fakt, że po chorobie, te niecałe 5 km (pewnie bez ok. 100 metrów) jest całkiem przyzwoite.
Niestety patrząc na wyniki z wagi - miesiąc dla tej sprawy został stracony.
poniedziałek, 28 września 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz