poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Z notatnika pseudopolarnika - 2.

Pogoda nie rozpieszcza.
Niskie chmury. Biało, nie ma na czym oka zawiesić.
Wystartowaliśmy ok. godz. 9, by po godzinie zjazdów (zjazd na nartach z pulkami to prawdziwa przygoda - zwłaszcza, kiedy sanki wyprzedzą narciarza) docieramy do schroniska. Kawa, rozprostowanie kości i w drogę. Na początku musieliśmy się wspiąć dość stromym stokiem ponad schronisko. Poprzedniego dnia maszerowaliśmy na zachód, dziś droga wiedzie na północ. Trasa wyznakowana jest powsadzanymi z niezwykłą regularnością gałązkami. W słabiej widoczności ciąg kijków znika w oddali. Noga za nogą, czubek narty za czubkiem. Jest niedobrze - bo plusowo. Ok. 1-2 stopni powyżej zera. Człowiek się bardziej poci, na szczęście, tego pierwszego dnia, śnieg nie klei się do fok.
Ścieżka się rozwidla. Wybieramy niestety złą drogę. To nie trudne. Skala mapy, którą się posługujemy, to 1:100 000. Mapy robi się latem. Zimą, zwłaszcza w terenie takim jak ten (połogie stoki, niewybitne szczyty), wszystko się ze sobą zlewa. Nie ma strumieni, żlebów, jeziora są zamarznięte i przykryte warstwą śniegu. Teren wydaje się gładki, równy, a ocena odległości prawie niemożliwa.


Tak więc zbaczamy na zachód, w stronę jeziora. Potem tniemy stok po nieprzetartym, niechodzonym terenie. Nic nie szkodzi - dziś zmierzamy wyłącznie na północ. Cel nasz leży na końcu jeziora, nad którym maszerujemy. Nie możemy tam nie trafić. Za to przedzieranie się po niechodzonym terenie ma swój przygodowy aspekt. Śnieg pęka, dudni i strzela pod naszym obciążeniem - bywa, że huk słychać z kilkunastu, kilkudziesięciu metrów. Nie ma obaw - nachylenie zboczy jest niewielkie. Lawiny nam nie groźne. Śnieg przez całą wycieczkę będzie taki sam - na wierzchu ok. 30-centymetrowa warstwa sprasowanych tafli, pod nią sypki cukier - nogi zapadają się w nim po kolana. To dobrze. Łatwiej kopać platformy pod namiot.
W końcu schodzimy na jezioro i wyznakowaną trasą pomykamy śmiało na północ. Ok. godz. 18 docieramy do Marbu.


Pijemy łapczywie tutejszą kranówę, rozsiadamy się nie wspaniałej werandzie przy wejściu, potem się zwijamy i odchodzimy kilkadziesiąt metrów od schroniska. W zacisznej dolince stawiamy namiot.
Tego dnia pokonaliśmy niecałe 22 km.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz