Mija właśnie rok od momentu powołania do życia tego oto wirtualnego miejsca.
Rachunek zysków i strat?
Cel główny bloga, o którym pisałem tu w pierwszym wpisie... Niestety, a może stety, jak dotychczas nie został osiągnięty.
Cel na ten rok - o którym tu - również nie zostanie osiągnięty.
Postanowiłem nie startować w Borównie. Powód prosty - to więcej niż pewne, że zszedłbym z trasy nie ukończyszwy, prawdopodobnie, biegu.
Ostatnie doświadczenia z Zielonki pokazały, że pomimo odrobienia strat (z 8. miejsca po pływaniu na 3. po rowerze) nie jestem przygotowany na taki wysiłek (po biegu spadłem na 5./6.). A to był olimpijski dystans - a nie dwa razy tyle rowerze i biegu. 7 godzin wysiłku przy takiej intensywności leży poza moimi możliwościami.
Tyle narzekań. Lista zysków jest o wiele dłuższa.
1. W sierpniu 2009 wziąłem udział w zielonkowskim triathlonie - w sztafecie, jako kolarz. Udane spotkanie z nowa dyscypliną
2. 23 sierpnia 2009 wystartowałem w pierwszym w życiu triathlonie - Habdzinman. Ukończyłem całkiem zadowolony.
3. 17 października. Życiówka na 10 km na Kabackiej Pętli (choć to niestety nie pełne 10 km) - tu więcej - bieg taki wyłącznie dzięki ś.p. Staszkowi Tarnowskiemu. Dzięki Ci Stachu. Poświęciłeś ten bieg dla mnie, a ja dzięki temu uwierzyłem, że można biegać poza granicą bólu. Pewnie podglądasz sobie moje poczynania przez niebieski internet.
4. 11 listopada 2009. Życiówka na 10 km - tym razem na atestowanej trasie, na której niestety oznaczenie kilometrów na pewno nie były "atestowane". Czyli Bieg Niepodległości.
5. 29 listopada 2009. Kurs Total Immersion
6. 30 stycznia 2010. Początek taternickiego kursu zimowego. Potrwał dwa tygodnie. Sporo nowych doświadczeń.
7. 20 lutego 2010. Szybki przemarsz zimową porą przez Góry Świętokrzyskie. Cóż za radość.
8. 24 marca 2010. Po miesiącach ciężkiej walki, narażaniu się na śmieszność (stary facet tapla się w brodziku!), chwilach zwątpienia po raz pierwszy przepłynąłem kilka metrów kraulem.
9. 28 marca 2010. Zrobiłem życiówkę na półmaratonie - Warszawskim. I to w pięknym, nowym stylu - pilnując tempa przez cały bieg. Wspaniałe doświadczenie.
10. 4 kwietnia 2010. Pseudopolarna przygoda na Hardangervidda. Czyli ciągnięcie sanek przez kilka dni w nie najanlepszej pogodzie.
11. 7 sierpnia 2010. Wystartowałem po roku w triathlonie Lechitów w Zielonce. Tym razem sam. Ukończyłem pierwszy olimpijski triathlon, w sumie w nienajgorszym stylu.
Tyle. Więc podsumowując podsumowanie - życiówki na 10 km i w półmaratonie. Kurs pływania i wspinania zimowego. Ganianie po śniegu z sankami w Norwegii i bez sanek po Świętokrzyskich. Starty w triathlonach. I chyba najmozolniejsze, długotrwałe działanie, ale z sukcesem. Nauczyłem się pływać kraulem.
Słabo?
poniedziałek, 23 sierpnia 2010
poniedziałek, 16 sierpnia 2010
Do wody - 7., aeroby - 1.
I oto nieustrukturowana zabawa przyniosła efekt.
Otóż w TI (total immersion) kluczem do prędkości pływania jest kilka elementów - ale za samą prędkość w największej mierze odpowiada obrót tułowiem. Tyle razy byłem na basenie i za każdym razem nie mogłem tego wyczuć.
No jak obrót tułowiem? Pakuję dłoń koło ucha do wody i wysuwam do przodu - druga w tym czasie wykonuje zamach - czyli odpycham się nią od wody czy też raczej przesuwam nią w wodzie - i z tego ruchu w głównej mierze szła cała para na przód.
Jak się próbowałem obracać między tymi rękami - znaczy tułowiem - to jakoś tak fatalnie wychodziło. wiłem sie jak piskorz. Nogi wyskakiwały ponad lustro i biły, biły wzniecając fontanny - nawet czasem tak duże, że przy wynurzeniu głowy z wody do oddechu zalewała mnie moja własna woda spod stóp. No porażka.
A tu dziś, bez żadnej zapowiedzi, podczas nieustrukturowanej zabawy...
Nagle mi tułów czmych - i się obrócił.
Potem czmych - i na drugą stronę. Cholera! To działa! Ręka co ma młócić wodę jakoś tak swobodniej idzie. Prędkośc też jakby wzrosła - widzę po kafelkach na dnie. Wreszcie zaczęły się przesuwać! Zazwyczaj wyprzedzają mnie panie płynące na plecach, którym lekarze zakazali przekraczać 100 HR. tym razem to ja wyprzedzam te panie!
No, no, no... do czego to doprowadzi?
Potem wbiłem się na siłownię. Uprzejma recepcjonistka poinformowała mnie, że nie byłem tam 371 dni. Wspaniale!
Secik z wioseł (10'), orbitreka (20') i znów wioseł (10') poprzetykany brzuszkami i spięciami.
Otóż w TI (total immersion) kluczem do prędkości pływania jest kilka elementów - ale za samą prędkość w największej mierze odpowiada obrót tułowiem. Tyle razy byłem na basenie i za każdym razem nie mogłem tego wyczuć.
No jak obrót tułowiem? Pakuję dłoń koło ucha do wody i wysuwam do przodu - druga w tym czasie wykonuje zamach - czyli odpycham się nią od wody czy też raczej przesuwam nią w wodzie - i z tego ruchu w głównej mierze szła cała para na przód.
Jak się próbowałem obracać między tymi rękami - znaczy tułowiem - to jakoś tak fatalnie wychodziło. wiłem sie jak piskorz. Nogi wyskakiwały ponad lustro i biły, biły wzniecając fontanny - nawet czasem tak duże, że przy wynurzeniu głowy z wody do oddechu zalewała mnie moja własna woda spod stóp. No porażka.
A tu dziś, bez żadnej zapowiedzi, podczas nieustrukturowanej zabawy...
Nagle mi tułów czmych - i się obrócił.
Potem czmych - i na drugą stronę. Cholera! To działa! Ręka co ma młócić wodę jakoś tak swobodniej idzie. Prędkośc też jakby wzrosła - widzę po kafelkach na dnie. Wreszcie zaczęły się przesuwać! Zazwyczaj wyprzedzają mnie panie płynące na plecach, którym lekarze zakazali przekraczać 100 HR. tym razem to ja wyprzedzam te panie!
No, no, no... do czego to doprowadzi?
Potem wbiłem się na siłownię. Uprzejma recepcjonistka poinformowała mnie, że nie byłem tam 371 dni. Wspaniale!
Secik z wioseł (10'), orbitreka (20') i znów wioseł (10') poprzetykany brzuszkami i spięciami.
piątek, 13 sierpnia 2010
czwartek, 12 sierpnia 2010
wtorek, 10 sierpnia 2010
Do wody - 4.
Postanowiłem odpuścić liczenie długości, liczby kroków pływackich, napinać się, by przepłynąć jak najwięcej basenów w ciągu, liczyć przerwy.
Stawiam na trening nieustrukturowany - cóż za słowo- czyli raczej zabawę pływacką.
Stawiam na trening nieustrukturowany - cóż za słowo- czyli raczej zabawę pływacką.
sobota, 7 sierpnia 2010
Lechici cisną
Z panią J.M. udaliśmy się na lokalne zawody triathlonowe organizowane przez klub Lechici Zielonka. W zeszłym roku właśnie tu debiutowałem w triathlonie - ale jedynie w sztafecie, jako kolarz.
Tym razem szarpnąłem się na cały dystans.
1500 m pływania
40 km roweru
10 biegu
Kraulem nie dałbym rady przepłynąć całości. Więc żabka. Zaraz po wskoczeniu do wody stawka się rozciągnęła, a ja oraz dwóch starszych panów (jeden miał za sobą 70 wiosen) młóciliśmy się nogami i rękami po głowach, udach i brzuchach na końcu. Ale i tak atmosfera była miła.
Panów wyprzedziłem na "przepaku" - czyli wskakując na rower. Usilne ciśnienie w pedały przez 40 km pozwoliło mi wyprzedzić zaledwie jedną panią.
Niezrażony takim niepowodzeniem podtrzymywałem się na duchu jedną rzeczą - gdzieś tam przede mną zmierza do mety pani J.M. Czy uda mi się ją dogonić jeszcze przed tą wirtualną linią? Na czwartym okrążeniu biegowym - z 6 i pół - zamayjaczyła jakże miła sylwetka. Potem umieraliśmy już we dwójkę. Na ostatnim okrążeniu miałem czarne plamki przed oczami, a stupor jeszcze nigdy nie objawił mi się w tak intensywnym wydaniu - jednak do mety dobrnąłem. Przekroczyliśmy metę z J.M. trzymając się za ręce.
Czas: 3 05'50''
Pływanie: 38'39'' (raczej nie było tu pełnych 1500 metrów)
zmiana: 2'05''
Rower: 1 21' (w ubiegłym roku miałem tu 1 18'' - na grubszych oponach! tym razem jednak mocniej wiało)
zmiana: 38'04'' (złapałem w połowie zmiany - po zdjęciu butów)
Bieg: 1 03' (to chyba mój antyrekord na dychę)
Generalnie - najbardziej straciłem na bieganiu. Złapał mnie totalny zjazd. Bardzo ciekawe doświadczenie.
Dzięki Lechici za imprezę!
Tym razem szarpnąłem się na cały dystans.
1500 m pływania
40 km roweru
10 biegu
Kraulem nie dałbym rady przepłynąć całości. Więc żabka. Zaraz po wskoczeniu do wody stawka się rozciągnęła, a ja oraz dwóch starszych panów (jeden miał za sobą 70 wiosen) młóciliśmy się nogami i rękami po głowach, udach i brzuchach na końcu. Ale i tak atmosfera była miła.
Panów wyprzedziłem na "przepaku" - czyli wskakując na rower. Usilne ciśnienie w pedały przez 40 km pozwoliło mi wyprzedzić zaledwie jedną panią.
Niezrażony takim niepowodzeniem podtrzymywałem się na duchu jedną rzeczą - gdzieś tam przede mną zmierza do mety pani J.M. Czy uda mi się ją dogonić jeszcze przed tą wirtualną linią? Na czwartym okrążeniu biegowym - z 6 i pół - zamayjaczyła jakże miła sylwetka. Potem umieraliśmy już we dwójkę. Na ostatnim okrążeniu miałem czarne plamki przed oczami, a stupor jeszcze nigdy nie objawił mi się w tak intensywnym wydaniu - jednak do mety dobrnąłem. Przekroczyliśmy metę z J.M. trzymając się za ręce.
Czas: 3 05'50''
Pływanie: 38'39'' (raczej nie było tu pełnych 1500 metrów)
zmiana: 2'05''
Rower: 1 21' (w ubiegłym roku miałem tu 1 18'' - na grubszych oponach! tym razem jednak mocniej wiało)
zmiana: 38'04'' (złapałem w połowie zmiany - po zdjęciu butów)
Bieg: 1 03' (to chyba mój antyrekord na dychę)
Generalnie - najbardziej straciłem na bieganiu. Złapał mnie totalny zjazd. Bardzo ciekawe doświadczenie.
Dzięki Lechici za imprezę!
środa, 4 sierpnia 2010
poniedziałek, 2 sierpnia 2010
niedziela, 1 sierpnia 2010
Subskrybuj:
Posty (Atom)