Z panią J.M. udaliśmy się na lokalne zawody triathlonowe organizowane przez klub Lechici Zielonka. W zeszłym roku właśnie tu debiutowałem w triathlonie - ale jedynie w sztafecie, jako kolarz.
Tym razem szarpnąłem się na cały dystans.
1500 m pływania
40 km roweru
10 biegu
Kraulem nie dałbym rady przepłynąć całości. Więc żabka. Zaraz po wskoczeniu do wody stawka się rozciągnęła, a ja oraz dwóch starszych panów (jeden miał za sobą 70 wiosen) młóciliśmy się nogami i rękami po głowach, udach i brzuchach na końcu. Ale i tak atmosfera była miła.
Panów wyprzedziłem na "przepaku" - czyli wskakując na rower. Usilne ciśnienie w pedały przez 40 km pozwoliło mi wyprzedzić zaledwie jedną panią.
Niezrażony takim niepowodzeniem podtrzymywałem się na duchu jedną rzeczą - gdzieś tam przede mną zmierza do mety pani J.M. Czy uda mi się ją dogonić jeszcze przed tą wirtualną linią? Na czwartym okrążeniu biegowym - z 6 i pół - zamayjaczyła jakże miła sylwetka. Potem umieraliśmy już we dwójkę. Na ostatnim okrążeniu miałem czarne plamki przed oczami, a stupor jeszcze nigdy nie objawił mi się w tak intensywnym wydaniu - jednak do mety dobrnąłem. Przekroczyliśmy metę z J.M. trzymając się za ręce.
Czas: 3 05'50''
Pływanie: 38'39'' (raczej nie było tu pełnych 1500 metrów)
zmiana: 2'05''
Rower: 1 21' (w ubiegłym roku miałem tu 1 18'' - na grubszych oponach! tym razem jednak mocniej wiało)
zmiana: 38'04'' (złapałem w połowie zmiany - po zdjęciu butów)
Bieg: 1 03' (to chyba mój antyrekord na dychę)
Generalnie - najbardziej straciłem na bieganiu. Złapał mnie totalny zjazd. Bardzo ciekawe doświadczenie.
Dzięki Lechici za imprezę!
sobota, 7 sierpnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz