Wybraliśmy się z panią J.M. w Góry Świętokrzyskie. Ale nie po to żeby popodziwiać widoki. Cel jest konkretny - trawers Łysogór i powrót tą samą drogą. Św. Katarzyna, Łysica, Kakonin, św. Krzyż.
Tę trasę pokonywałem wielokrotnie. Ale tylko w jedną (lub drugą stronę) - pieszo, rowerem. Zawsze wydawała się długa, ciężka, po pokonaniu jej - było dość, wystarczająco. Teraz porwaliśmy się na pochłonięcie jej w całości - z parkingu na parking.
Nie są dziłem, że się uda. NIe to żebym wątpił. Ale to jednak kawał. 36 km. Dawno nie przeszedłem tyle jednego dnia. Jeszce w górach. Zimą. Po śniegu. No właśnie - śnieg. Na zejściu z Łysicy okazało się, że już trochę śnieg rozmiekł. Pani J.M. dużo lżejsza niczym kozica przebiegała po powierzchni. Ja zapadałem się co krok. Po kolana, po kostki, po kolana, pół łydki, kostka, kostka, kolano, kolano, kostka, pół łydki. Żadnego rytmu, żadnej przewidywalności. Męka. A kobieta gdzieś daleko z przodu. Albert, kobieta mnie bije!!!
Brnęliśmy przez breję aż w końcu padło hasło, że jeszcze godzina i jeśli nie dojdziemy, trzeba zrobić odwrót. Po 15 minutach okazało się, że to już koniec lasu - wyszliśmy na pole, a nim do szosy prowadzącej na św. Krzyż. Cóż za radocha.
Wbiegliśmy na górę asfaltem. Sporzyliśmy hot-dogi z tajemniczej, spowitej mgłą budki przed klasztorem i pognaliśmy z powrotem. Przez całą drogę towarzyszył nam niebieski wysłannik.
Mam jakiś niezwykły sentyment do Łysogór.
A wymiar mistyczny pojawił się, gdy zetknąłem się ze spóścizną księdza Sedlaka.
Dziś miliony ludzi na świecie zachłystują się "Zaginionym symbolem" Dana Browna i neotycznymi rewelacjami, które ów autor zgrabnie upowszechnia.
Sedlak już w latach 70. XX w. pisał o tych sprawach. Więcej, stworzył całą hipotezę mechanizmów - w jaki sposób człowiek może swoim myśleniem wpływać na materię.
Środowisko naukowe Sedlaka wyśmiało, odrzuciło, dziś jest niemal zapomniany.
Gdyby żył za Oceanem, pewnie byłby wielkiem guru.
Ksiądz Włodzimierz przez wiele lat żył skromnie w mglistym klasztorze na św. Krzyżu.
Trwawers przepełnił mnie radością. Spotkanie z tymi górami, z tym klasztorem i jakby nie było mały sportowo-turystyczny wyczyn na moją własną miarę. Jednodniowa pielgrzymka w intencji dobrego roku.
sobota, 20 lutego 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
a ja mam sentyment do wędrówek z panem JK...
OdpowiedzUsuń