Udałem się na basen Wodnik i wykonałem schemat - który choć prosty - do opisu okazał się koszmarem. 900 metrów kraula - 3 razy po 3x100 (każda setka 4x25/trzy oddechy) po setce 45 sek. przerwy, po serii 90 sek. przerwy. Na koniec 100 żaby.
A więc wyglądało to tak: płynąłem 25 metrów - potem robiłem trzy oddechy i kolejne 25. Gdy zrobiłem cztery długości, zatrzymywałem się na 45 sek. I znów 4x25/3 oddechy. Po trzech takich setach robiłem 90 sek. przerwy.
Ech...
No ale efekty chyba jakieś to przynosi?
Generalnie 25 metrów pływam na 5 czasem 4 oddechy.
50 - na 12, a nawet czasem tylko 10 oddechów.
poniedziałek, 31 maja 2010
niedziela, 30 maja 2010
sobota, 29 maja 2010
50 nie straszne
A przynajmniej coraz mniej. Męczę się, dyszę, ale jednak jakoś sobie radzę. Znów ten sam secik: 700 metrów 50/45 + 100 żabą.
czwartek, 27 maja 2010
Schetyna pozdrawia
Dziś znów dwa ruchy. Rano po Łazienkach z kolegą Wojtkiem i Arturem. Mamy tu jakieś przedziwne szczęście do spotykania polityków PO. Schetyna nawet pomachał - pierwszy. Nic dziwnego, jak z za zakrętu wypadło na niego trzech spoconych drabów. Może się zląkł? Razem ok. 52 minuty.
Wieczorem basen. 700 metrów - 50/45 oraz 100 żabą.
Wieczorem basen. 700 metrów - 50/45 oraz 100 żabą.
wtorek, 25 maja 2010
Dwa ruchy
Z samego rana Warszawianka. Miał być Wodnik,a le ze względu na powódź basen zamknięty. więc musze zrobić odwrót spod drzwi i skierować się na pięćdziesiątkę. Znów 50 m/45 sek. Tym razem 700 metrów łącznie plus 100 metrów żabki w 2'30''.
Po południu jeszcze bieg - lecę ścieżką wzdłuż Trasy Siekierkowskiej - wbiegam na wał na chwile przerwy i żeby rzucić okiem na Wisłę. Bieg - fartlek z kilkoma mocniejszymi akcentami. Równo 54 minuty.
Po południu jeszcze bieg - lecę ścieżką wzdłuż Trasy Siekierkowskiej - wbiegam na wał na chwile przerwy i żeby rzucić okiem na Wisłę. Bieg - fartlek z kilkoma mocniejszymi akcentami. Równo 54 minuty.
niedziela, 23 maja 2010
Kilometr kraulem
Warszawianka. Pływanie: 50/45. Czyli po długości basenu 45 sekund uspokajania oddechu. I tak 20 razy.
sobota, 22 maja 2010
Bieg po biegu
Tym razem Kabacka Pętla.
Bieganko tu przestało stanowić obciążenie. Wrzucam ciało na ścieżkę, głowa startuje w powietrze i tak mniej więcej po 56 minutach oba elementy zestrajają się z powrotem ze sobą w tym samym miejscu.
Bieganko tu przestało stanowić obciążenie. Wrzucam ciało na ścieżkę, głowa startuje w powietrze i tak mniej więcej po 56 minutach oba elementy zestrajają się z powrotem ze sobą w tym samym miejscu.
piątek, 21 maja 2010
czwartek, 20 maja 2010
Zalew Sulejowski
Znów z kolegą Kubą przemierzamy ścieżki leśne nad Zalewem Sulejowskim. Tym razem mamy pod opieką niezbyt doświadczonych rowerzystów. Zamykam stawkę ok. 40 osób. Pilnuję pana, który przyznał, że od 30 lat nie siedział na rowerze. To widać. Pierwszy zjazd, a pan ledwo utrzymuje równowagę, a pędzi... Na złamanie karku. Na dole powiedział, że z wrażenia zapomniał o hamulcach.
Siła wyższa czuwała jednak nad jego życiem - na szczęście!
W niecałe 2 godziny pokonujemy 12 kilometrów. Państwo są znurzeni. W drugą stronę, w podobnym tempie z kolejną grupą.
Ruch zawsze to jakiś jest.
Siła wyższa czuwała jednak nad jego życiem - na szczęście!
W niecałe 2 godziny pokonujemy 12 kilometrów. Państwo są znurzeni. W drugą stronę, w podobnym tempie z kolejną grupą.
Ruch zawsze to jakiś jest.
poniedziałek, 17 maja 2010
Nóżkami
Znów basen. Idzie coraz sprawniej. Muszę jednak wprowadzić jakąś organizację do tego taplania się w wodzie.
sobota, 15 maja 2010
W takim Piekle mógłbym żyć
Taki kierunek obraliśmy. Czyli wbijamy się w auto, rowery do kufra i mkniemy z samego rana do Szydłowca. Mijamy miasteczko i zostawiamy Wieloryba w jakieś innej mieścinie.
Słodkimi asfaltami kierujemy się na południowy-zachód. Teren pagórkowaty, w lesie stoi dużo wody.
Po drodze podziwiamy niewielkie wychodnie skalne. To jednak Mazowieckie, więc wbrew temu, co kilka wpisów wcześniej, w tym zdawałoby się płaskim województwie są jakieś skały. Choć przynależność akurat tych terenów do Mazowsze budzi raczej mieszane uczucia.
Lądujemy w końcu w końcu w okolicach miejscowości Niebo. Stąd rzut kamieniem do Piekła. I kamienie też są - rzeczywiście. Mniej więcej po środku drogi między obiema osadami. Kolejne skalne formacje - choć te raczej są chyba megawielkimi kamieniami narzutowymi.
Tu, w okolicy, nad rzeczką Czarną w 1987 r. byłem na swoim pierwszym obozie harcerskim. Leśne polany wśród starych brzóz są dobrze widoczne. Ech....
Potem przemykamy przez Piekło. Cóż za wspaniała osada w środku lasu. Zaledwie kilka chałup. Niektóre - w remoncie. W takim Piekle też mógłbym żyć.
W końcu Sielpia Wielka. Stara osada z dawną hutą. Teraz przy zalewie tworzonym na Czarnej funkcjonuje ośrodek turystyczny. Akurat tego dnia rozgrywano maraton - z biegaczami mijaliśmy się po drodze na leśnych szutrach. Tu, nad zalewem, jest meta.
Ruszamy nieco już zmęczeni na południe, potem na wschód - jesteśmy na najdalszym krańcu pętli, którą mamy zamiar zatoczyć.
Zaczyna się walka. podjazdy. Niby nie wysokie, ale jednak długie. Lubię przyatakować taki podjazd ostrzej, utrzymać tempo, aż do zejścia.
Po paru wzniesieniach jesteśmy dobrze nabuzowani kwasem mlekowym. W jednej wsi, już niedaleko od auta, na rzece organizujemy Misie-Patysie. Świetna zabawa.
Na koniec trafia nam się jeszcze kilkukilometrowa przeprawa przez las po wyboistej, błotnej drodze. Na mapie asfalt jest, ale w terenie ktoś go zwinął.
Tuż przed wsią z samochodem. Ogromny pomnik. Na początku wojny Niemcy wymordowali ponad 200 mężczyzn w tym miejscu. Wszystkich z jednej wsi. Nagrobki - ojcowie, synowie, dziadkowie (to po datach widać) leżą koło siebie.
Świętokrzyska ziemia nasączona jest historią jak gąbka.
110 kilometrów w kołach i jesteśmy przy aucie.
Słodkimi asfaltami kierujemy się na południowy-zachód. Teren pagórkowaty, w lesie stoi dużo wody.
Po drodze podziwiamy niewielkie wychodnie skalne. To jednak Mazowieckie, więc wbrew temu, co kilka wpisów wcześniej, w tym zdawałoby się płaskim województwie są jakieś skały. Choć przynależność akurat tych terenów do Mazowsze budzi raczej mieszane uczucia.
Lądujemy w końcu w końcu w okolicach miejscowości Niebo. Stąd rzut kamieniem do Piekła. I kamienie też są - rzeczywiście. Mniej więcej po środku drogi między obiema osadami. Kolejne skalne formacje - choć te raczej są chyba megawielkimi kamieniami narzutowymi.
Tu, w okolicy, nad rzeczką Czarną w 1987 r. byłem na swoim pierwszym obozie harcerskim. Leśne polany wśród starych brzóz są dobrze widoczne. Ech....
Potem przemykamy przez Piekło. Cóż za wspaniała osada w środku lasu. Zaledwie kilka chałup. Niektóre - w remoncie. W takim Piekle też mógłbym żyć.
W końcu Sielpia Wielka. Stara osada z dawną hutą. Teraz przy zalewie tworzonym na Czarnej funkcjonuje ośrodek turystyczny. Akurat tego dnia rozgrywano maraton - z biegaczami mijaliśmy się po drodze na leśnych szutrach. Tu, nad zalewem, jest meta.
Ruszamy nieco już zmęczeni na południe, potem na wschód - jesteśmy na najdalszym krańcu pętli, którą mamy zamiar zatoczyć.
Zaczyna się walka. podjazdy. Niby nie wysokie, ale jednak długie. Lubię przyatakować taki podjazd ostrzej, utrzymać tempo, aż do zejścia.
Po paru wzniesieniach jesteśmy dobrze nabuzowani kwasem mlekowym. W jednej wsi, już niedaleko od auta, na rzece organizujemy Misie-Patysie. Świetna zabawa.
Na koniec trafia nam się jeszcze kilkukilometrowa przeprawa przez las po wyboistej, błotnej drodze. Na mapie asfalt jest, ale w terenie ktoś go zwinął.
Tuż przed wsią z samochodem. Ogromny pomnik. Na początku wojny Niemcy wymordowali ponad 200 mężczyzn w tym miejscu. Wszystkich z jednej wsi. Nagrobki - ojcowie, synowie, dziadkowie (to po datach widać) leżą koło siebie.
Świętokrzyska ziemia nasączona jest historią jak gąbka.
110 kilometrów w kołach i jesteśmy przy aucie.
czwartek, 13 maja 2010
Dwie pętle
Po Łazienkach z kolegą Wojtkiem. Spotykamy posła Schetynę. Też biega, ale w jakimś takim grubym, czerwonym dresie. Nawet sam pierwszy machnął w ramach pozdrowienia.
ok. 58'.
ok. 58'.
środa, 12 maja 2010
wtorek, 11 maja 2010
Rowerek
Przekręciłem w niezmiernie lajtowym tempie ok. 33 km nad Zalewem Sulejowskim.
Wspaniała okolica - woda, las, nawet skały - chyba jedyne na Mazowszu.
Całość w nieco błotnistym terenie, a ja na cieniutkich oponkach. Przygodowo.
Wspaniała okolica - woda, las, nawet skały - chyba jedyne na Mazowszu.
Całość w nieco błotnistym terenie, a ja na cieniutkich oponkach. Przygodowo.
niedziela, 9 maja 2010
Półmaraton Kurpiowski - gratuluję J.M.
Z Panią J.M. oraz kolegą Adrianem wybraliśmy się do Ostrołęki na Półmaraton Kurpiowski.
Dla mnie to był start na zasadzie nakręcenia kilometrów, rozwoju wytrzymałości, okiełznania 21 km, tak by biegać je w psychicznym komforcie. Pani J.M. postanowiła złamać 1 55'. To świetnie zgrywało się z moim celem, więc postanowiłem odegrać rolę zająca.
Półmaraton z niewielką obsadą. Wystartowało chyba 215 osób. 5 kółek po nieco ponad 4 km. Trasa płaska.
Zakładaliśmy biec równym tempem całość - po 5'27'' na kilometr, co w efekcie miało dać 1 54'28'' na koniec.
Pierwsze kółko (nieco dłuższe od pozostałych, bo start ostry nie w miejscu mety) poszło nam dobrze. Na 5. km (który był w 1/4 drugiego kółka) nadrobiliśmy 30'' do zakładanego czasu (27'15'').
10. km (trecie kółko) musieliśmy przekroczyć z czasem 54'31''. Przyspieszyliśmy nieco. Biegło się dobrze. Pani J.M. silna. Nadrobiliśmy minutę (!) do zakładanego czasu.
Super. Jednak Pani J.M. zaczęła źle wyglądać. Weszła w niezbyt silną zadyszkę, zrobiła się czerwona. Wolniej! Wolniej! Było dosyć ciepło, więc zacząłem się polewać wodą i zasugerowałem to J.M. Trasę już znaliśmy doskonale, szybko mijały kilometry, mieliśmy minutę nadróbki, ale to dopiero połowa biegu, więc trzeba było uważać.
Odpuściliśmy. W zwolnionym tempie dotarliśmy do 15. km. Utrzymaliśmy minutę nadróbki do zakładanego czasu. Dobrze. Wtedy uznałem, że Pani J.M. ma złamanie 1 55' w kieszeni, ale jednak nie ma co mówić hop...
Jeszcze 6 kilometrów, niby mało, ale właśnie teraz, pod koniec, jest przecież najtrudniej. Sam też już odczuwałem trudy tego biegu. Staraliśmy się jednak utrzymać tempo, a kiedy wbiegliśmy na ostatnie kółko, motywowałem nas gadając nieco, choć zadyszka nie pozwalała mi za bardzo się rozkręcić.
Kolega Adrian odskoczył nam. w połowie ostatniej pętli lecieliśmy jak na skrzydłach. Na 20. km zorientowałem się, że nie tylko nowy rekord życiowy w półmaratonie Pani J.M. ma w kieszeni, ale naprawdę możemy wykręcić niezły czas.
- Dawaj! Dawaj! - nawoływałem.
Przed ostatnią prostą, która miała ze trzysta metrów, krzyknąłem coś w stylu: - Idziemy na zabój. Złamiemy 1 53'!
To był naprawdę sprint, w moim przypadku na koślawych nogach, bo zaczęły mnie łapać skurcze (pierwszy raz w życiu na biegu - dwugłowe ud - to chyba od basenu).
Lecieliśmy ostatkiem sił, ale z jaką prędkością!!!
Pani J.M. wpadła pierwsza na metę.
Czas: 1 52'45''.
Ja tuż za nią.
Cóż za swawola!!! Padliśmy na trawę szczęśliwi. Pięknie to załatwiliśmy.
Oto relacja Pani J.M.
Gratuluję.
Dla mnie to był start na zasadzie nakręcenia kilometrów, rozwoju wytrzymałości, okiełznania 21 km, tak by biegać je w psychicznym komforcie. Pani J.M. postanowiła złamać 1 55'. To świetnie zgrywało się z moim celem, więc postanowiłem odegrać rolę zająca.
Półmaraton z niewielką obsadą. Wystartowało chyba 215 osób. 5 kółek po nieco ponad 4 km. Trasa płaska.
Zakładaliśmy biec równym tempem całość - po 5'27'' na kilometr, co w efekcie miało dać 1 54'28'' na koniec.
Pierwsze kółko (nieco dłuższe od pozostałych, bo start ostry nie w miejscu mety) poszło nam dobrze. Na 5. km (który był w 1/4 drugiego kółka) nadrobiliśmy 30'' do zakładanego czasu (27'15'').
10. km (trecie kółko) musieliśmy przekroczyć z czasem 54'31''. Przyspieszyliśmy nieco. Biegło się dobrze. Pani J.M. silna. Nadrobiliśmy minutę (!) do zakładanego czasu.
Super. Jednak Pani J.M. zaczęła źle wyglądać. Weszła w niezbyt silną zadyszkę, zrobiła się czerwona. Wolniej! Wolniej! Było dosyć ciepło, więc zacząłem się polewać wodą i zasugerowałem to J.M. Trasę już znaliśmy doskonale, szybko mijały kilometry, mieliśmy minutę nadróbki, ale to dopiero połowa biegu, więc trzeba było uważać.
Odpuściliśmy. W zwolnionym tempie dotarliśmy do 15. km. Utrzymaliśmy minutę nadróbki do zakładanego czasu. Dobrze. Wtedy uznałem, że Pani J.M. ma złamanie 1 55' w kieszeni, ale jednak nie ma co mówić hop...
Jeszcze 6 kilometrów, niby mało, ale właśnie teraz, pod koniec, jest przecież najtrudniej. Sam też już odczuwałem trudy tego biegu. Staraliśmy się jednak utrzymać tempo, a kiedy wbiegliśmy na ostatnie kółko, motywowałem nas gadając nieco, choć zadyszka nie pozwalała mi za bardzo się rozkręcić.
Kolega Adrian odskoczył nam. w połowie ostatniej pętli lecieliśmy jak na skrzydłach. Na 20. km zorientowałem się, że nie tylko nowy rekord życiowy w półmaratonie Pani J.M. ma w kieszeni, ale naprawdę możemy wykręcić niezły czas.
- Dawaj! Dawaj! - nawoływałem.
Przed ostatnią prostą, która miała ze trzysta metrów, krzyknąłem coś w stylu: - Idziemy na zabój. Złamiemy 1 53'!
To był naprawdę sprint, w moim przypadku na koślawych nogach, bo zaczęły mnie łapać skurcze (pierwszy raz w życiu na biegu - dwugłowe ud - to chyba od basenu).
Lecieliśmy ostatkiem sił, ale z jaką prędkością!!!
Pani J.M. wpadła pierwsza na metę.
Czas: 1 52'45''.
Ja tuż za nią.
Cóż za swawola!!! Padliśmy na trawę szczęśliwi. Pięknie to załatwiliśmy.
Oto relacja Pani J.M.
Gratuluję.
piątek, 7 maja 2010
Pięćdziesiątki
Tym razem na Warszawiankę.
Staram się pływać 50 bez przerw. Po każdej robię minutę przerwy. Nie wiem ile ich wykonałem, chyba razem wyszło 600 metrów. Tak czy inaczej - tę odległość pokonuję na 10-12 oddechów. Raz chyba udało mi się zejść do 9. Za każdym razem po 7 oddechach zatyka mnie. Czemu? Brak formy pływackiej, coś nie tak z rytmem oddechu? Nie wiem. Trenuję, to da w końcu efekty.
Staram się pływać 50 bez przerw. Po każdej robię minutę przerwy. Nie wiem ile ich wykonałem, chyba razem wyszło 600 metrów. Tak czy inaczej - tę odległość pokonuję na 10-12 oddechów. Raz chyba udało mi się zejść do 9. Za każdym razem po 7 oddechach zatyka mnie. Czemu? Brak formy pływackiej, coś nie tak z rytmem oddechu? Nie wiem. Trenuję, to da w końcu efekty.
czwartek, 6 maja 2010
Do roboty!
Czas wziąć się poważnie za pływanie.
Pływalnia Wodnik. Postanawiam działać systematycznie. Wykonuję set 4x25 metrów, pomiędzy basenami 5 oddechów przy brzegu. Po secie - 2 minuty przerwy.
Wykonuję 7 takich setów. co daje 700 metrów. Dokładam do tego 125 metrów rozgrzewki i schłodzenia.
Muszę skracać odpoczynki, żeby połączyć pływanie w ciąg.
Pływalnia Wodnik. Postanawiam działać systematycznie. Wykonuję set 4x25 metrów, pomiędzy basenami 5 oddechów przy brzegu. Po secie - 2 minuty przerwy.
Wykonuję 7 takich setów. co daje 700 metrów. Dokładam do tego 125 metrów rozgrzewki i schłodzenia.
Muszę skracać odpoczynki, żeby połączyć pływanie w ciąg.
wtorek, 4 maja 2010
poniedziałek, 3 maja 2010
Ostro
Pojeździłem na rowerze.
Po fakcie lekko mnie ścięło. Cóż.
W jedną stronę pod wiatr, w drugą z wiatrem i to tak, że momentami rozkręcałem na 38 km/godz. po płaskim.
Dystans: 52,5 km
Czas: 1 59' 19''
Prędkość śr.: 26,4 km/godz.
To duża różnica z wcześniejszą przejażdżką po tej samej trasie. A wtedy też przecież było pod wiatr. Chyba lekko się przeciążyłem.
Po fakcie lekko mnie ścięło. Cóż.
W jedną stronę pod wiatr, w drugą z wiatrem i to tak, że momentami rozkręcałem na 38 km/godz. po płaskim.
Dystans: 52,5 km
Czas: 1 59' 19''
Prędkość śr.: 26,4 km/godz.
To duża różnica z wcześniejszą przejażdżką po tej samej trasie. A wtedy też przecież było pod wiatr. Chyba lekko się przeciążyłem.
niedziela, 2 maja 2010
14 ruchów i po odpoczynku
Znów basen. Znów Wodnik.
Czasem obserwuję pływaków na torach obok. Mielą wodę rękami, nogami wywołują fontanny, niczym wieloryby wypuszczające pianę na 20 metrów ponad lustro wody. Widać w tym wszystkim dużo wysiłku. Ile energii musi kosztować to ciągłe wyjmowanie i wkładanie rąk do wody. Niektórzy prostują rękę jeszcze przed zetknięciem z wodą - jakby chcieli sięgnąć najdalej jak się da, do końca basenu i - plask - walą taką wyciągnięta ręką płasko w lustro. To chyba nie zwiększa ich prędkości.
Czasem, wręcz od początku pracy nad kraulem, przyglądam się takim pływakom, bo tak właśnie nie chcę pływać. Liczę ich ruchy - pływackie kroki - na jedną długość 25-metrowego basenu. Ile tego wychodzi? 25, a u niektórych nawet 30! Machnięć obiema rękami.
Od razu przypominają mi się słowa Terry'ego Laughlina, twórcy Total Immersion. Odszukuję je w książce:
"Moja pływacka strategia w koledżu przypominała nakręcaną zabawkę do wanny. Jak tylko ręka dotyka powierzchni wody, trzeba ją zagłębić i ciągnąć do tyłu. Niestety w ten sposób bardzo mało czasu spędzałem z jedną ręką wyprostowaną przed sobą. Moje ruchy były krótkie i to widać. Jedna długość basenu oznaczała dla mnie 24 do 25 ruchów, a teraz, kiedy mam już ponad pięćdziesiąt lat, wykonuję tylko 14-15 ruchów. Szybkie ruchy utrudniały szybkie pływanie."
Jedna z najważniejszych rzeczy, którą wpoiłem sobie do głowy podczas nauki kraula, to fakt, że im mniej ruchów wykonujesz, tym mniej się męczysz i... dalej płyniesz. Bez wchodzenia w szczegóły, ale kwestia zmęczenia jest oczywista, natomiast większa prędkość wiąże się z większą opływowością (dobre słowo do zagadnień pływania).
Tak czy inaczej. Zwykle, gdy wskakuje do basenu, pokonuję 25. przy 17 ruchach, robiąc 5 wdechów (co trzy kroki jeden). Dziś udało mi się zejść do 14 kroków i 4 wdechów. I to nie odbijając się od ściany na początku.
Policzmy. Człowiek, który machnie 25 razy na 25 metrów przepływa przy każdym ruchu metr. Ja, wykonując 14 machnięć, przy każdym ruchu przepływam 1,78 metra. Gdybym wykonał 25 ruchów, przepłynąłbym 44,5 metra.
Nie, nie chodzi o to, że pływam już jak Laughlin. Chodzi o to, że doświadczam momentami uczucia szybowania w wodzie. I to jest najważniejsze.
Dziś przepłynąłem łącznie 800 metrów. Oczywiście po każdej długości zatrzymywałem się i łapałem oddech. Nie męczę się bardzo, ale żeby pokonać 800 metrów w ciągu, jeszcze trochę wody w systemie oczyszczającym Wodnika przepłynie.
Dziś koniec tygodnia odpoczynkowego.
Trzy razy byłem na basenie, raz biegałem przez niecałe 55 minut.
Teraz znów dwa tygodnie ostrzej.
Czasem obserwuję pływaków na torach obok. Mielą wodę rękami, nogami wywołują fontanny, niczym wieloryby wypuszczające pianę na 20 metrów ponad lustro wody. Widać w tym wszystkim dużo wysiłku. Ile energii musi kosztować to ciągłe wyjmowanie i wkładanie rąk do wody. Niektórzy prostują rękę jeszcze przed zetknięciem z wodą - jakby chcieli sięgnąć najdalej jak się da, do końca basenu i - plask - walą taką wyciągnięta ręką płasko w lustro. To chyba nie zwiększa ich prędkości.
Czasem, wręcz od początku pracy nad kraulem, przyglądam się takim pływakom, bo tak właśnie nie chcę pływać. Liczę ich ruchy - pływackie kroki - na jedną długość 25-metrowego basenu. Ile tego wychodzi? 25, a u niektórych nawet 30! Machnięć obiema rękami.
Od razu przypominają mi się słowa Terry'ego Laughlina, twórcy Total Immersion. Odszukuję je w książce:
"Moja pływacka strategia w koledżu przypominała nakręcaną zabawkę do wanny. Jak tylko ręka dotyka powierzchni wody, trzeba ją zagłębić i ciągnąć do tyłu. Niestety w ten sposób bardzo mało czasu spędzałem z jedną ręką wyprostowaną przed sobą. Moje ruchy były krótkie i to widać. Jedna długość basenu oznaczała dla mnie 24 do 25 ruchów, a teraz, kiedy mam już ponad pięćdziesiąt lat, wykonuję tylko 14-15 ruchów. Szybkie ruchy utrudniały szybkie pływanie."
Jedna z najważniejszych rzeczy, którą wpoiłem sobie do głowy podczas nauki kraula, to fakt, że im mniej ruchów wykonujesz, tym mniej się męczysz i... dalej płyniesz. Bez wchodzenia w szczegóły, ale kwestia zmęczenia jest oczywista, natomiast większa prędkość wiąże się z większą opływowością (dobre słowo do zagadnień pływania).
Tak czy inaczej. Zwykle, gdy wskakuje do basenu, pokonuję 25. przy 17 ruchach, robiąc 5 wdechów (co trzy kroki jeden). Dziś udało mi się zejść do 14 kroków i 4 wdechów. I to nie odbijając się od ściany na początku.
Policzmy. Człowiek, który machnie 25 razy na 25 metrów przepływa przy każdym ruchu metr. Ja, wykonując 14 machnięć, przy każdym ruchu przepływam 1,78 metra. Gdybym wykonał 25 ruchów, przepłynąłbym 44,5 metra.
Nie, nie chodzi o to, że pływam już jak Laughlin. Chodzi o to, że doświadczam momentami uczucia szybowania w wodzie. I to jest najważniejsze.
Dziś przepłynąłem łącznie 800 metrów. Oczywiście po każdej długości zatrzymywałem się i łapałem oddech. Nie męczę się bardzo, ale żeby pokonać 800 metrów w ciągu, jeszcze trochę wody w systemie oczyszczającym Wodnika przepłynie.
Dziś koniec tygodnia odpoczynkowego.
Trzy razy byłem na basenie, raz biegałem przez niecałe 55 minut.
Teraz znów dwa tygodnie ostrzej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)