niedziela, 9 maja 2010

Półmaraton Kurpiowski - gratuluję J.M.

Z Panią J.M. oraz kolegą Adrianem wybraliśmy się do Ostrołęki na Półmaraton Kurpiowski.
Dla mnie to był start na zasadzie nakręcenia kilometrów, rozwoju wytrzymałości, okiełznania 21 km, tak by biegać je w psychicznym komforcie. Pani J.M. postanowiła złamać 1 55'. To świetnie zgrywało się z moim celem, więc postanowiłem odegrać rolę zająca.
Półmaraton z niewielką obsadą. Wystartowało chyba 215 osób. 5 kółek po nieco ponad 4 km. Trasa płaska.
Zakładaliśmy biec równym tempem całość - po 5'27'' na kilometr, co w efekcie miało dać 1 54'28'' na koniec.
Pierwsze kółko (nieco dłuższe od pozostałych, bo start ostry nie w miejscu mety) poszło nam dobrze. Na 5. km (który był w 1/4 drugiego kółka) nadrobiliśmy 30'' do zakładanego czasu (27'15'').
10. km (trecie kółko) musieliśmy przekroczyć z czasem 54'31''. Przyspieszyliśmy nieco. Biegło się dobrze. Pani J.M. silna. Nadrobiliśmy minutę (!) do zakładanego czasu.
Super. Jednak Pani J.M. zaczęła źle wyglądać. Weszła w niezbyt silną zadyszkę, zrobiła się czerwona. Wolniej! Wolniej! Było dosyć ciepło, więc zacząłem się polewać wodą i zasugerowałem to J.M. Trasę już znaliśmy doskonale, szybko mijały kilometry, mieliśmy minutę nadróbki, ale to dopiero połowa biegu, więc trzeba było uważać.
Odpuściliśmy. W zwolnionym tempie dotarliśmy do 15. km. Utrzymaliśmy minutę nadróbki do zakładanego czasu. Dobrze. Wtedy uznałem, że Pani J.M. ma złamanie 1 55' w kieszeni, ale jednak nie ma co mówić hop...
Jeszcze 6 kilometrów, niby mało, ale właśnie teraz, pod koniec, jest przecież najtrudniej. Sam też już odczuwałem trudy tego biegu. Staraliśmy się jednak utrzymać tempo, a kiedy wbiegliśmy na ostatnie kółko, motywowałem nas gadając nieco, choć zadyszka nie pozwalała mi za bardzo się rozkręcić.
Kolega Adrian odskoczył nam. w połowie ostatniej pętli lecieliśmy jak na skrzydłach. Na 20. km zorientowałem się, że nie tylko nowy rekord życiowy w półmaratonie Pani J.M. ma w kieszeni, ale naprawdę możemy wykręcić niezły czas.
- Dawaj! Dawaj! - nawoływałem.
Przed ostatnią prostą, która miała ze trzysta metrów, krzyknąłem coś w stylu: - Idziemy na zabój. Złamiemy 1 53'!
To był naprawdę sprint, w moim przypadku na koślawych nogach, bo zaczęły mnie łapać skurcze (pierwszy raz w życiu na biegu - dwugłowe ud - to chyba od basenu).
Lecieliśmy ostatkiem sił, ale z jaką prędkością!!!
Pani J.M. wpadła pierwsza na metę.
Czas: 1 52'45''.
Ja tuż za nią.
Cóż za swawola!!! Padliśmy na trawę szczęśliwi. Pięknie to załatwiliśmy.
Oto relacja Pani J.M.
Gratuluję.

1 komentarz:

  1. Bardzo dziękuję za zającowanie. Na serio bez Ciebie nie udałoby mi się zrobić takiego czasu :)

    OdpowiedzUsuń