6.45 wymarsz na Kabaty.
Pętelka w czasie 56'. Lekko. Po chorobie.
Waga po biegu: 98,6.
Wtorek był wolny.
środa, 30 września 2009
poniedziałek, 28 września 2009
Tydzień z głowy, miesiąc w plecy
Dziś waga: 99,3.
Przez ostatni tydzień trwała żenująca choroba.
Wszystko zaczęło się w ubiegłą sobotę. Pojechaliśmy z Panią JM w Tatry Zachodnie. Na trasie z Grzesia w stronę Jarząbczego Wierchu zdążyłem przespać pół godziny, a potem osiągnąć himalajski krok na podejściu pod wspomniany wierch - dwa kroki, dziesięć oddechów. Brak mocy kładłem na karb przetrenowania tempówkami. Być może i to właśnie było jedną z przyczyn, ale następnego dnia dopadła mnie gorączka.
Tydzień kurowania się w domu. Leżenie w łóżku, zero ruchu.
Wczoraj, w niedzielę, tydzień po weekendzie w Tatrach, asystowałem Pani JM na trasie maratonu.
Przejechałem na rowerze wolnym tempem 51,8 km. Nie czułem już zmęczenia chorobowego. Więc chyba mogę wrócić do regularnych ruchów.
Dziś się przebiegłem. Nieco przycisnąłem. Na trasie do Wilanowa, na której swego czasu sprawdzałem swoją moc na 2 km - o czym tutaj.
Dziś wykręciłem: 27'19''.
Dobrze. Lepiej o 2 minuty niż wtedy.
Biorąc fakt, że po chorobie, te niecałe 5 km (pewnie bez ok. 100 metrów) jest całkiem przyzwoite.
Niestety patrząc na wyniki z wagi - miesiąc dla tej sprawy został stracony.
Przez ostatni tydzień trwała żenująca choroba.
Wszystko zaczęło się w ubiegłą sobotę. Pojechaliśmy z Panią JM w Tatry Zachodnie. Na trasie z Grzesia w stronę Jarząbczego Wierchu zdążyłem przespać pół godziny, a potem osiągnąć himalajski krok na podejściu pod wspomniany wierch - dwa kroki, dziesięć oddechów. Brak mocy kładłem na karb przetrenowania tempówkami. Być może i to właśnie było jedną z przyczyn, ale następnego dnia dopadła mnie gorączka.
Tydzień kurowania się w domu. Leżenie w łóżku, zero ruchu.
Wczoraj, w niedzielę, tydzień po weekendzie w Tatrach, asystowałem Pani JM na trasie maratonu.
Przejechałem na rowerze wolnym tempem 51,8 km. Nie czułem już zmęczenia chorobowego. Więc chyba mogę wrócić do regularnych ruchów.
Dziś się przebiegłem. Nieco przycisnąłem. Na trasie do Wilanowa, na której swego czasu sprawdzałem swoją moc na 2 km - o czym tutaj.
Dziś wykręciłem: 27'19''.
Dobrze. Lepiej o 2 minuty niż wtedy.
Biorąc fakt, że po chorobie, te niecałe 5 km (pewnie bez ok. 100 metrów) jest całkiem przyzwoite.
Niestety patrząc na wyniki z wagi - miesiąc dla tej sprawy został stracony.
czwartek, 17 września 2009
Dzień przerwy i tempówki
W środę była przerwa w działaniach.
W czwartek waga: 99,0
Ponownie Las Kabacki z kumplem na biegowo.
Tym razem robiliśmy tempówki - 3'/6' odpoczynku. Wyszło pięć takich setów.
Cały bieg: 54'42''.
Chyba trochę przesadziłem z tymi tempówkami, bo cały dzień czuję się słabo.
W czwartek waga: 99,0
Ponownie Las Kabacki z kumplem na biegowo.
Tym razem robiliśmy tempówki - 3'/6' odpoczynku. Wyszło pięć takich setów.
Cały bieg: 54'42''.
Chyba trochę przesadziłem z tymi tempówkami, bo cały dzień czuję się słabo.
wtorek, 15 września 2009
W lesie
Pętla w Lesie Kabackim z kumplem z samego rana. Nieco ponad 10 km. Czas: 56'47''.
Bieg z samego rana, więc ważenie po. Wskazało: 99,5. Ależ wahania. Połowa miesiąca, a ja w statystyce wagowej jestem w lesie.
Bieg z samego rana, więc ważenie po. Wskazało: 99,5. Ależ wahania. Połowa miesiąca, a ja w statystyce wagowej jestem w lesie.
niedziela, 13 września 2009
Bieg, jakże lekko
Waga: 99,1 (ależ się uparła)
Dziś bieg: 31'11''.
Niesamowite, jak lekko się biegło. Sądziłem, że po wczorajszych podbiegach będzie opór, a tu nie. Głowa sobie krążyła wokół różnych myśli, a reszta robiła swoje - noga za nogą.
Dziś bieg: 31'11''.
Niesamowite, jak lekko się biegło. Sądziłem, że po wczorajszych podbiegach będzie opór, a tu nie. Głowa sobie krążyła wokół różnych myśli, a reszta robiła swoje - noga za nogą.
Podbiegi
W sobotę
Waga: 98,2
Podbiegi na Agrykoli z panią JM.
Kolejno: 2'23'', 2'26'', 2'22'', 2'26'', 2'15''.
Razem wyszło 31'57'' biegu.
Dojazd na rowerze: 33'41'' (9,75 km, V.śr. 17,36)
Waga: 98,2
Podbiegi na Agrykoli z panią JM.
Kolejno: 2'23'', 2'26'', 2'22'', 2'26'', 2'15''.
Razem wyszło 31'57'' biegu.
Dojazd na rowerze: 33'41'' (9,75 km, V.śr. 17,36)
piątek, 11 września 2009
środa, 9 września 2009
Ruchy w pionie i w poziomie
Waga: 98,5
Dwie godziny wspinania na ścianie.
Pół godziny pływania w basenie.
Dwie godziny wspinania na ścianie.
Pół godziny pływania w basenie.
wtorek, 8 września 2009
Z kumplem przez las
Waga (wciąż się ze mnie naśmiewa): 99,5
Wieczorem przelot przez Las Kabacki na pętli ok 10 km. Czas 56' 38''. Po ciemku, że chodź oko wykol. O mało nie było czołówki z nieoświetlonym rowerzystą. Za to przyjemnie, bo z kumplem, więc biegliśmy między słowami.
Wieczorem przelot przez Las Kabacki na pętli ok 10 km. Czas 56' 38''. Po ciemku, że chodź oko wykol. O mało nie było czołówki z nieoświetlonym rowerzystą. Za to przyjemnie, bo z kumplem, więc biegliśmy między słowami.
Jest moc! i prztyczek w nos
W poniedziałek waga: 99,6
Obraziła się na mnie za wątek o rozbuchanym piecu i wskazuje wedle swojego widzimisię.
Trudno. Jeszcze jej pokażę!
Wieczorem postanowiłem się sprawdzić w szybkim biegu.
Najpierw ok. 2,4 km rozgrzewki
Potem 2 km szybko. Po nierównym chodniku, po ciemku, z bólem brzucha od tlących się kolek (obiad za późno). Spodziewałem się nie więcej niż 9,5 minuty. Wyszło 8' 44''
Wspaniale! Była moc w nogach. Była psycha. Jednak trochę brakowało tchu (przez obiad?)
Razem wyszło 29' 35''.
Obraziła się na mnie za wątek o rozbuchanym piecu i wskazuje wedle swojego widzimisię.
Trudno. Jeszcze jej pokażę!
Wieczorem postanowiłem się sprawdzić w szybkim biegu.
Najpierw ok. 2,4 km rozgrzewki
Potem 2 km szybko. Po nierównym chodniku, po ciemku, z bólem brzucha od tlących się kolek (obiad za późno). Spodziewałem się nie więcej niż 9,5 minuty. Wyszło 8' 44''
Wspaniale! Była moc w nogach. Była psycha. Jednak trochę brakowało tchu (przez obiad?)
Razem wyszło 29' 35''.
niedziela, 6 września 2009
Efekty
Są mizerne, gdy człowiek sobie pofolguje. Po godz. 19 jeść nie należy.
Waga: 99,5
Dwie godziny wspinania na ścianie.
Waga: 99,5
Dwie godziny wspinania na ścianie.
sobota, 5 września 2009
Pozdjazdy i rozpalony piec
Waga: 97,8
Wow!
Dziś 55' roweru, w tym 5 podjazdów pod Agrykolę w tempie 16-17 km/godz.
Piec spalania tłuszczowego w organizmie rozpalony do czerwoności. W ubiegły piątek ważyłem jeszcze 101,2 kg. Dziś 3,3 kg mniej. Jak to jest, że człowiek zrzuca tak szybko? Przecież przez cały sierpień waga w zasadzie stała w miejscu? Liczne doświadczenia z dietami dają pole do snucia przypuszczeń. Z resztą mechanizm ten zauważyłem już wcześniej.
Organizm na początku broni się - na początku, czyli w momencie, gdy zaczynamy jeść mniej lub zażywamy większej dawki ruchu. Oba te elementy (dieta, ruch) powodują większy wydatek energetyczny. Jednak organizm broni się w ten sposób, że dostawy energii (to co zjemy) przekuwa na zapasy. Tak przynajmniej dzieje się w początkowym okresie.
Potem, gdy zwiększony wydatek energii się utrzymuje, organizm już nie jest w stanie energii magazynować, bo brakuje jej na podstawowe funkcje. To ile potrzebujemy kilokalorii do życia (przemiany metaboliczne, termoregulacja, praca umysłowa) określa wskaźnik Podstawowej Przemiany Materii (ang. Basal Metabolic Rate, czyli BMR).
W sieci łatwo znaleźć takie kalkulatory: choćby tu lub tu. Po przetestowaniu widać, że przy tych samych danych wyniki różnią się. To oczywiście kwestia algorytmu, ale różnice nie są bardzo duże i wynik może dać pogląd, na to, ile kilokalorii potrzeba, żeby utrzymać organizm w pionie.
Tak więc waga zaczyna spadać raptownie. Zdarza mi się to nie pierwszy raz podczas chudnięcia. Tę duża dynamikę spadku moja prywatna teoryjka tłumaczy tak, że organizm magazynując energię w pierwszej fazie wysiłku, powoduje, że cyferki na wadze nie zmieniają się za bardzo, za to piec metaboliczny w organizmie rozpalany jest coraz bardziej, dzięki wysiłkowi. Pisząc piec metaboliczny (moje własne określenie, nie jestem fizjologiem i nawet do końca nie rozumiem, o czym piszę :) mam na myśli mechanizmy spalania tłuszczu. Właśnie tłuszcz, jako podstawowe źródło energii, jest wykorzystywany przy mało intensywnym wysiłku (aerobowym). Z jednej strony więc organizm magazynuje energię, z drugiej inny mechanizm wykorzystuje tę energię na procesy związane z wysiłkiem.
Dzięki utrzymującemu się przez kolejne tygodnie wysiłkowi mechanizm spalania przyspiesza (piec rozpala się coraz bardziej). Jednak dopóki w magazynach jest "towar", waga stoi w miejscu. Gdy organizm energię na wysiłek zacznie czerpać z magazynów, waga zaczyna spadać szybko. Dodatkowym dopalaczem jest i to, że nic już magazynowane nie jest. I tak więc piec metaboliczny spala w końcu wyłącznie to, co mu dostarczymy (zjemy) i to coraz szybciej w miarę usprawniania mechanizmu (rozpalania coraz większego w piecu), a do magazynów nie trafia już nic. Waga spada coraz szybciej.
W końcu jednak, wydaje mi się i takie doświadczenia miałem wcześniej, organizm osiągnie pewne plateau. To ile zjadam wystarczy, by pokryć zapotrzebowanie przy zwiększonym wysiłku. Organizm przystosuje się do nowych warunków. Czy tak się stanie? Zobaczę za miesiąc, dwa, lub może już za tydzień. Wtedy trzeba będzie poszukać nowych bodźców.
Swoją drogą niesamowite jest to, że organizm przy trwającym kilka tygodni regularnym ćwiczeniu sam podpowiada ile potrzebuje zjeść i co to ma być. Ale o tym może przy innej okazji.
Wow!
Dziś 55' roweru, w tym 5 podjazdów pod Agrykolę w tempie 16-17 km/godz.
Piec spalania tłuszczowego w organizmie rozpalony do czerwoności. W ubiegły piątek ważyłem jeszcze 101,2 kg. Dziś 3,3 kg mniej. Jak to jest, że człowiek zrzuca tak szybko? Przecież przez cały sierpień waga w zasadzie stała w miejscu? Liczne doświadczenia z dietami dają pole do snucia przypuszczeń. Z resztą mechanizm ten zauważyłem już wcześniej.
Organizm na początku broni się - na początku, czyli w momencie, gdy zaczynamy jeść mniej lub zażywamy większej dawki ruchu. Oba te elementy (dieta, ruch) powodują większy wydatek energetyczny. Jednak organizm broni się w ten sposób, że dostawy energii (to co zjemy) przekuwa na zapasy. Tak przynajmniej dzieje się w początkowym okresie.
Potem, gdy zwiększony wydatek energii się utrzymuje, organizm już nie jest w stanie energii magazynować, bo brakuje jej na podstawowe funkcje. To ile potrzebujemy kilokalorii do życia (przemiany metaboliczne, termoregulacja, praca umysłowa) określa wskaźnik Podstawowej Przemiany Materii (ang. Basal Metabolic Rate, czyli BMR).
W sieci łatwo znaleźć takie kalkulatory: choćby tu lub tu. Po przetestowaniu widać, że przy tych samych danych wyniki różnią się. To oczywiście kwestia algorytmu, ale różnice nie są bardzo duże i wynik może dać pogląd, na to, ile kilokalorii potrzeba, żeby utrzymać organizm w pionie.
Tak więc waga zaczyna spadać raptownie. Zdarza mi się to nie pierwszy raz podczas chudnięcia. Tę duża dynamikę spadku moja prywatna teoryjka tłumaczy tak, że organizm magazynując energię w pierwszej fazie wysiłku, powoduje, że cyferki na wadze nie zmieniają się za bardzo, za to piec metaboliczny w organizmie rozpalany jest coraz bardziej, dzięki wysiłkowi. Pisząc piec metaboliczny (moje własne określenie, nie jestem fizjologiem i nawet do końca nie rozumiem, o czym piszę :) mam na myśli mechanizmy spalania tłuszczu. Właśnie tłuszcz, jako podstawowe źródło energii, jest wykorzystywany przy mało intensywnym wysiłku (aerobowym). Z jednej strony więc organizm magazynuje energię, z drugiej inny mechanizm wykorzystuje tę energię na procesy związane z wysiłkiem.
Dzięki utrzymującemu się przez kolejne tygodnie wysiłkowi mechanizm spalania przyspiesza (piec rozpala się coraz bardziej). Jednak dopóki w magazynach jest "towar", waga stoi w miejscu. Gdy organizm energię na wysiłek zacznie czerpać z magazynów, waga zaczyna spadać szybko. Dodatkowym dopalaczem jest i to, że nic już magazynowane nie jest. I tak więc piec metaboliczny spala w końcu wyłącznie to, co mu dostarczymy (zjemy) i to coraz szybciej w miarę usprawniania mechanizmu (rozpalania coraz większego w piecu), a do magazynów nie trafia już nic. Waga spada coraz szybciej.
W końcu jednak, wydaje mi się i takie doświadczenia miałem wcześniej, organizm osiągnie pewne plateau. To ile zjadam wystarczy, by pokryć zapotrzebowanie przy zwiększonym wysiłku. Organizm przystosuje się do nowych warunków. Czy tak się stanie? Zobaczę za miesiąc, dwa, lub może już za tydzień. Wtedy trzeba będzie poszukać nowych bodźców.
Swoją drogą niesamowite jest to, że organizm przy trwającym kilka tygodni regularnym ćwiczeniu sam podpowiada ile potrzebuje zjeść i co to ma być. Ale o tym może przy innej okazji.
piątek, 4 września 2009
Rześki bieg
Waga: 98,6
Bieg: 40'
Trasą dwóch jeziorek. W jedną stronę 17'40'', w drugą 15'40''.
Biegło się lekko, a powrót był żwawy.
Po biegu waga wskazywała 97,4 - cóż za niespodzianka. Ale liczą się wyłącznie poranne wskazanie, a nie waga po wypoceniu.
Bieg: 40'
Trasą dwóch jeziorek. W jedną stronę 17'40'', w drugą 15'40''.
Biegło się lekko, a powrót był żwawy.
Po biegu waga wskazywała 97,4 - cóż za niespodzianka. Ale liczą się wyłącznie poranne wskazanie, a nie waga po wypoceniu.
czwartek, 3 września 2009
środa, 2 września 2009
Waga zaskakuje
Wczoraj wieczorem ok. 21 zjadłem loda na patyku. Nie wykonałem żadnego ruchu.
Rano waga wskazała 98,5 kg.
Dobra nasza.
Dziś 38' biegu.
Rano waga wskazała 98,5 kg.
Dobra nasza.
Dziś 38' biegu.
wtorek, 1 września 2009
Na dobry start
Rano waga: 99,0 kg
To dobry prognostyk na następne miesiące. Bo w pierwszym miesiącu pozbyłem się kilogramów trzech. Miło. A bez specjalnej diety, za to z większą dawką ruchu, acz nieregularnego. Zobaczymy więc, co będzie dalej.
W sobotę i niedzielę były skałki. W sobotę ze względu na deszcz pod wieczór padła jedna droga za IV z os na Adpecie w Podzamczu. W niedzielę - jedno V flash i jedno VI tp.
Wpisywanie tych wszystkich oesów przy czwórkowej drodze jest śmieszne, no ale za rok jak będę siekać sześć.jedynki w tym samym stylu będę mógł napawać się dynamiką progresu :).
Dziś miałem pobiegać, ale chyba nic z tego nie wyjdzie. Awaria rury, brak wody - mokra wymówka.
To dobry prognostyk na następne miesiące. Bo w pierwszym miesiącu pozbyłem się kilogramów trzech. Miło. A bez specjalnej diety, za to z większą dawką ruchu, acz nieregularnego. Zobaczymy więc, co będzie dalej.
W sobotę i niedzielę były skałki. W sobotę ze względu na deszcz pod wieczór padła jedna droga za IV z os na Adpecie w Podzamczu. W niedzielę - jedno V flash i jedno VI tp.
Wpisywanie tych wszystkich oesów przy czwórkowej drodze jest śmieszne, no ale za rok jak będę siekać sześć.jedynki w tym samym stylu będę mógł napawać się dynamiką progresu :).
Dziś miałem pobiegać, ale chyba nic z tego nie wyjdzie. Awaria rury, brak wody - mokra wymówka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)