Zadniego Granata.
Pierwszy dzień i od razu: "Nie ma miętkiej gry".
Z panią J.M. trafiliśmy do mężnego instruktora J.Cz.
Powiódł nas przez zamarznięty staw do podnóża Granatów. Dziaby w dłoń, raki na buty, pomrukiem lawin się nie przejmować. Pani J.M. naparła pierwsza. Wyciąg czwórkowy, charakterny. Pięknie jej poszło.
Kolejny wyciąg przypadł mnie. Stanowisko z dwóch dziab. Maleńka kosteczka - pierwszy przelot. Trawersuję w lewo. Dobre pięć metrów. Wychodzę w górę. Drapię po jakiś ośnieżonych płytach. Umiejętności dziabania i stawania w rakach - mizerne. Zaczynam dygać i nagle łup...
Lecę.
Zdążyłem tylko krzyknąć: "Uwaga, lecę".
Nie byłoby się czym absolutnie "grzać", gdyby nie fakt, że to mój pierwszy lot w górach. Warto więc chwilę uwiecznić...
Przez pierwsze ułamki sekund nie czułem strachu, raczej przemknęła gdzieś myśl, że ta marna kosteczka nie utrzyma. Miałem jednak pewność, tak mi się zdaje, że krachu kompletnego nie będzie. Poniżej były pola śnieżne, zakończone jakimś 40-metrowym skalnym progiem. Gdybym wyrwał panią J.M. wylądowalibyśmy jakieś 60-70 metrów niżej...
No więc potem już urwał się film - pamiętam ciemność. I dupnięcie w śnieżną, połogą półę. Nagle rzeczywistość znów wróciła do mnie - wtedy, gdy lina wyhamowała mój upadek. Przeleciałem spokojnie z 10 metrów. Gdy nastąpiło naprężenie, momentalnie odepchnąłem się, by wahadłem dotrzeć do bardziej połogiego kawałka i stanąłem. Pomyślałem, że jeśli to pierwsze szarpnięcie będzie miało konsekwencje - wyrwę przelot, a może nawet i stan - to mam ułamki sekund zanim cały układ znów się napręży - muszę stanąć, zorientować się w sytuacji i przygotować na to, co nastąpi.
Nie nastąpiło nic. Kosteczka wytrzymała, panią J.M. nieznacznie poderwało, stanowiskowe dziaby tkwiły na swoim miejscu. Poczułem się jak nowo narodzony. Pogrzałem do góry w lekkim szoku. Potem już obyło się bez ekscesów.
sobota, 30 stycznia 2010
piątek, 29 stycznia 2010
niedziela, 24 stycznia 2010
Zimno i koślawo
Bieganie po śniegu, wąską, nierówną, słabo przetartą ścieżką w butach z siateczką... Czegóż to człowiek od siebie wymaga. Żeby jeszcze temperatura przyjemna - ale prawie minus dwadzieścia. Tak... Ok. 10 km w 63 minuty.
sobota, 23 stycznia 2010
Po lasach, przez śnieg
Z panią J.M., Anią i Kubą wybraliśmy się na wycieczkę pieszą po Lasach Chojnowskich. Sporo śniegu. Nieprzetarte szlaki. Śródleśne dukty. Mróz - na minusie naście. Przede wszystkim - piękne widoki.
Wycieczka, ok. 20 km, była też okazją do "dotarcia" butów. Z panią J.M. zakupiliśmy sztywne buty na zbliżające się zmagania w Tatrach. Zabralismy je na Sylwestra w Gorce i tam, zwłaszcza mi, dały się we znaki. Tym razem buciki sprawdziły się znakomicie - zgodnie ze starą zasadą, że nowe trzeba trochę rozchodzić.
Wycieczka, ok. 20 km, była też okazją do "dotarcia" butów. Z panią J.M. zakupiliśmy sztywne buty na zbliżające się zmagania w Tatrach. Zabralismy je na Sylwestra w Gorce i tam, zwłaszcza mi, dały się we znaki. Tym razem buciki sprawdziły się znakomicie - zgodnie ze starą zasadą, że nowe trzeba trochę rozchodzić.
piątek, 22 stycznia 2010
wtorek, 19 stycznia 2010
sobota, 16 stycznia 2010
Wyrypa do Ponurzycy
Głęboki śnieg. Cztery godziny marszu. Mróz. Piekne lasy. Nieprzetarte szlaki. Tropy zwierząt na śniegu. Słoneczna pogoda. Niezwykła okolica. Pagórkowate tereny na zboczu doliny Wisły. Tylko 30 km od stolicy. Wieś zagubiona w lesie. Ja i pani J.M. Pyszna wyrypa na biegówkach.
czwartek, 14 stycznia 2010
Dzikus bez zęba
Wystartowałem z panią J.M. w czymś przypominającym duatlon. 3,2 na biegówkach, 6,4 biegiem.
Niestety - wystrzeliłem na biegówkach jak dzikus - przez całą pętelkę ścigałem się z pewnym panem. Raz ja wychodziłem na prowadzenie, raz on. Taktyka była, ostre młócenie itd. Tuż przed metą (ok. 500 metrów) wyprzedził mnie on. Na 100 metrów przed zakończeniem kółka prowadziłem ja... Cóż, kiedy zmieniłem buty i przebiegłem może z kilometr - padłem Zatkało mnie. Biec dalej nie mogłem.
Mam usprawiedliwienie. Dwa dni wcześniej rwałem zęba, byłem na antybiotyku. Tylko tak mogę sobie wytłumaczyć odcięcie, które nastąpiło podczas biegu. Słowem - podczas przyjmowania antybiotyków, w moim wieku, należy się troszkę przyoszczędzić.
Niestety - wystrzeliłem na biegówkach jak dzikus - przez całą pętelkę ścigałem się z pewnym panem. Raz ja wychodziłem na prowadzenie, raz on. Taktyka była, ostre młócenie itd. Tuż przed metą (ok. 500 metrów) wyprzedził mnie on. Na 100 metrów przed zakończeniem kółka prowadziłem ja... Cóż, kiedy zmieniłem buty i przebiegłem może z kilometr - padłem Zatkało mnie. Biec dalej nie mogłem.
Mam usprawiedliwienie. Dwa dni wcześniej rwałem zęba, byłem na antybiotyku. Tylko tak mogę sobie wytłumaczyć odcięcie, które nastąpiło podczas biegu. Słowem - podczas przyjmowania antybiotyków, w moim wieku, należy się troszkę przyoszczędzić.
środa, 13 stycznia 2010
poniedziałek, 11 stycznia 2010
niedziela, 10 stycznia 2010
Poprawka
Dziś z panią J.M. poprawiliśmy wczorajszą wycieczkę - słowem, powtóreczka nastąpiła. Ok. 9 km w niecałe półtorej godziny. Śnieg nieco bardziej zmrożony, narty ślizgały się lepiej. Pod koniec nauka kroku łyżwowego.
sobota, 9 stycznia 2010
Kabackie szusowanie
Śnieg sypie nieustannie. Są problemy z ruszeniem auta spod domu. W końcu docieramy z panią J.M. do lasu. Gruba warstwa nie do końca zajeżdżonego i zabieganego śniegu. Wspaniale! W 1,26' pokonujemy 10 km. Mieśnie pracują inaczej niż przy bieganiu. W kość, a raczej we włókna, dostają tricepsy. Jest zmęczenie po jeździe. Doskonałe szusowanie. Oby śnieg tylko nie spłynął...
piątek, 8 stycznia 2010
Poranny basenik
Znów brodzik. Znów te same ruchy. Znów lekka frustracja, czy aby na pewno wszystko robię dobrze. W brodziku jest nurt - w jedną stronę płynie się z prądem, w drugą pod prąd. To też denerwujące. Ale wygląda na to, że zmierzam w dobrym kierunku.
czwartek, 7 stycznia 2010
Biegóweczki
Z samiuśkiego rana z kolegą Wojtkiem poszusowaliśmy na Kabatach. Wyszło ok. 9 km, ale zajęło nam to sporo czasu - ok. 1,5 godziny. Pyszny spacer we wspaniałym śniegu. Trochę ruchu dla nóg, rąk, barków i pleców.
środa, 6 stycznia 2010
Ba-sen
Godz. 7.40, ja już w basenie. A raczej - w brodziku. Technika, technika, technika. Mam nadzieję, że kiedyś wyjdę z tego brodzika.
wtorek, 5 stycznia 2010
Biegowo
Pierwszy bieg w nowym roku. Znów tradycyjna pętelka, znów "majnus najn", znów z panią J.M. Tym razem biegło się przyjemnie, mróz smarków nie ścinał w nosie. chyba większa wilgoć niż wtedy przed świętami. Wyszło jakieś 37'.
poniedziałek, 4 stycznia 2010
Basenowo
Noworocznie. Od razu bez wytchnienia w wir poruszania się. Godzina w brodziku na Warszawiance. Katowanie dynamicznego obrotu ciałem przy jednoczesnym ruchu drugiej ręki - z pozycji "przed głową" do "wzdłuż ciała". Trzy zjazdy rurą.
niedziela, 3 stycznia 2010
Sylwester pod chmurką
W ramach umilania sobie życia wybraliśmy się z Panią J.M. oraz trójką przyjaciół na sylwestrową wycieczkę w Gorce. Dwie noce w pociągu, dwie w nieogrzewanych bacówkach. Wieczory przy kiełbaskach z ogniska i grzanym na prymusie winie. Noc sylwestrowa z widokiem na leżące nisko w dole Podhale. Fajerwerki podziwiane z góry. W trzy dni przeszliśmy kawał gór. Całkiem sporo ruchu na świeżym.
Subskrybuj:
Posty (Atom)