Przez wzgląd na kolana i inne stawy moich nóg nie biegam maratonów. Mam nadzieję, że tylko jeszcze przez kilka miesięcy. Tak czy inaczej. Jak zwykle dopingowałem za to Panią J.M..
Umówiliśmy się, że ją podopinguję aktywnie od ok. 35 kilometra. Biegłem z nią przez kolejne 6.
Wyszła bardzo ciekawa przebieżka, wśród umęczonych maratończyków. Cały czas nawijałem, przez co nieco się nawet zadyszałem, choć biegliśmy w tempie ok. 6 km na kilometr.
Pięknie to wyglądało, gdy Pani J.M. w zasadzie wyłącznie wyprzedzała maszerujących lub ledwo biegnących. Chyba jednak nieco za mocno postanowiłem ją dopingować, bo na ostatnim podbiegu odmówiła współpracy. Cóż - żaden ze mnie trener.
Potem jednak się zmobilizowała. Cóż to był za bieg.
Pod nosem cały czas nadawałem (w miarę cicho, żeby inni biegacze nie pomyśleli, że znalazł się cwaniaczek, co sam nie biega, a kobietę zmusza do wysiłku ponad miarę), więc nadawałem: nie ma zmęczenia, meta, meta niedaleko, popatrz jak wyprzedzasz, meta, meta, wyprzedzaj, meta, meta.
Różne bzdury jak widać. Może pomogło?
Pani J.M. wykręciła życiówkę, a ja w sumie byłem nieźle zdyszany.
niedziela, 26 września 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
"Bzdury" pomogły :)
OdpowiedzUsuńwielkie dzięki!